Do Wimbledonu blisko, więc akcje Federera rosną. W Halle dawno temu znalazł miejsce, w którym czas jakby się zatrzymał, rywale się zmieniają, zwycięstwa Szwajcara nie. Siódmy tytuł na niemieckiej trawie przyszedł jednak mistrzowi z pewnym trudem, skromny Alejandro Falla (69. ATP) przegrał dopiero po dwóch tie-breakach.
O walce Kolumbijczyka zapewne świat za chwilę zapomni, o Federerze nie, bo siedem razy na trawie wygrał też w Wimbledonie, poprawił statystyki kariery do 79 zwycięstw w cyklu ATP Tour, jednym słowem ugruntował sławę i każe wierzyć, że za tydzień na wielkoszlemowych kortach w Londynie wciąż będzie się liczył.
Finał w Queen's Clubie między Dimitrowem i Feliciano Lopezem był bardziej zacięty, niż w Halle. Trzy sety, trzy tie-breaki, jedna piłka meczowa obroniona przez Bułgara. Maria Szarapowa na trybunach dodawała splenodru imprezie. Grigor cieszył się po zwycięstwie ogromnie, pokazał, że nie tylko ma talent do gry na trawie, ale i pamięta o tych, którzy mu pomogli. Pięć lat temu dostał do Queen's Clubu dziką kartę od dyrektora turnieju, choć był wówczas zaledwie 361. tenisistą świata. Po niedzielnym sukcesie podbiegł do swego dawnego dobroczyńcy, dziś szefa ATP Tour Chrisa Kermode, i oddał mu swoją rakietę.
Wygrywa od niedawna, ale z przytupem. W Londynie zdobył tytuł nr 4, wszystko zaczęło się od października 2013 roku, gdy zatrudnił jako trenera Rogera Rasheeda. Z nim zdobył główne nagrody w Sztokholmie, Acapulco, Bukareszcie i wreszcie w wiktoriańskim klubie w londyńskiej dzielnicy West Kensington.
Sukces Any Ivanović w Brmingham wydawał się wszystkim łatwy do przewidzenia i rzeczywiście, Barbora Zahlavova Strycova nie stawiała wielkiego oporu, choć jej awans do finału był godny pochwały – nigdy wcześniej nie grała nawet w ćwierćfinale turnieju WTA z cyklu Premier.