Mecz był błyskawiczny, walki mało, bo swoboda gry Szwajcara nie miała żadnego odpowiednika po drugiej stronie siatki. Czech był ospały, seriami słał piłki w aut lub siatkę, serwis nie pomagał, jedyne wytłumaczenie widziano w czarnych plastrach na lewym udzie.
Stawiać na taki wynik nie było łatwo, bo z formą Wawrinki bywało w tym roku jak z pogodą w Alpach: od wspaniałego słonecznego wyżu do marnego niżu tylko parę chwil. Mistrz Australian Open powrócił do zwycięskiego nastroju dopiero w Monte Carlo, potem znów bywało gorzej, a jesienią przed Masters wręcz źle: przegrywał w pierwszej rudzie w Tokio (z Tatsumą Ito), Szanghaju (z Gillesem Simonem) i Bazylei (z Michaiłem Kukuszkinem), odpadł już po dwóch meczach w paryskiej hali Bercy.
W poniedziałek w hali O2 znów się odrodził, na tle słabego Berdycha był tenisowym arcymistrzem, przyjemnie się patrzyło na wszystko co robił – od serwisu po woleje. Jest trzecim Szwajcarem, który gra w Masters po Federerze i mniej pamiętanym Jakobie Hlasku (grał raz, w 1988 roku, po pokonaniu Ivana Lendla, Andrea Agassiego i Tima Mayotte dotarł do półfinału).
To drugi start Wawrinki w wielkim finale sezonu. Jako debiutant rok temu spisał się dobrze, także zaczął od pokonania Tomasa Berdycha, potem Davida Ferrera i też grał w półfinale. Przed niepozornym Stanem dzień odpoczynku, w środę groźny Szwajcar wraca do O2 Arena.
Wobec takiego początku warto czekać co zrobi w spotkaniach z Novakiem Djokoviciem i Marinem Ciliciem. Serb i Chorwat zaczną rozgrywki od spotkania w poniedziałek wieczorem. Przed nimi w deblu swój start mają Łukasz Kubot z Robertem Lindstedtem w walce z braćmi Bobem i Mike'em Bryanami.