Mirosław Żukowski z Lille
Lille to nie Lourdes i cudu nie było. Roger Federer nie wyzdrowiał tylko dlatego, że ojczyzna znalazła się w potrzebie. Szwajcar przed tym meczem trenował na korcie ziemnym 20 minut w środę i 45 w czwartek, a to stanowczo za mało, nawet gdyby był zdrowy. A nie jest. Było to widać już po kilku minutach meczu z Monfilsem. Federer grał ostrożnie, ruszał się nieśmiało, do wielu piłek był spóźniony, a Francuz na jego nieszczęście wcale nie zamierzał mu pomóc. Wprost przeciwnie - grał znakomicie, serwował bez zarzutu. Federer miał tylko dwie okazje, by przełamać serwis rywala, żadnej nie wykorzystał. Gasł z piłki na piłkę, a ławka rezerwowych drużyny szwajcarskiej przypominała raczej konsylium niż dowództwo.
Monfilsowi trzeba oddać to, co mu się należy: ani przez moment nie stracił koncentracji, nie dał się ponieść myśli, że gra z rywalem nie w pełni sił, smutnym jak śmierć na chorągwi i mecz właściwie sam się wygrywa. Był odpowiedzialny do końca, od czasu do czasu prosił publiczność (27.432 osoby - rekord Pucharu Davisa) o wsparcie i je dostawał. A przecież powody do obaw były. Zarówno Tsonga jak i Richard Gasquet wygrywali już z mistrzem Rogerem na korcie ziemnym - Monfils nigdy. Szwajcar dwukrotnie pokonał go w ćwierćfinałach i raz w półfinale turnieju Roland Garros.
Atmosfera na trybunach piłkarskiego stadionu w Lille była taka jak należało oczekiwać: Francuzi dominowali, ale Szwajcarzy, choć w mniejszości, nie poddali się. Ich dzwonki od czasu do czasu były słyszalne, przede wszystkim podczas meczu Wawrinki. Teraz to chyba tylko on może wygrać ten finał dla Szwajcarii. „Jeśli będzie trzeba zagram oczywiście także w deblu, czuję się świetnie, choć w ostatnich dniach bardzo się denerwowałem. Stres przed meczem Pucharu Davisa to jednak coś innego niż wielkie turnieje, nawet wielkoszlemowe. Nie potrafię tego opisać, ale czułem się z tym źle". Wawrinka wygrał z Tsongą wyraźnie, napięcia w tym spotkaniu nie było prawie wcale. Trzeci i czwarty set to był mecz do jednej bramki.
Francuzi przegrali dwa ostatnie finały Pucharu Davisa, do których awansowali (w Paryżu z Rosją w roku 2002 i w Belgradzie z Serbią cztery lata temu), teraz też nie byliby faworytami, gdyby nie kontuzja Federera. Ale teraz chyba są. Federer podczas konferencji prasowej wreszcie się uśmiechnął, nie było mowy o wycofaniu się. Wprost przeciwnie, powiedział, że gotowy jest wystąpić także w deblu, jeśli będzie taka potrzeba.