W męskim tenisie nie ma dziś mocnego pieniądza. Nawet najtwardsze waluty słabną. Novak Djoković po wimbledońskiej porażce i klęsce w Rio już nie straszy jak dawniej. Do Nowego Jorku przyjechał z kontuzją nadgarstka, w pierwszym meczu z Jerzym Janowiczem był daleki od swej normalnej formy i zaczął narzekać także na ból ramienia.
Potem turniej przebiegał dla Serba w zgodzie z zasadą znaną w każdym kraju: bogatemu diabeł dziecko kołysze. Drugi rywal Djokovicia, Czech Jiri Vesely, wycofał się z powodu kontuzji, a trzeci Rosjanin Michaił Jużny skreczował w pierwszym secie.
Taka kaskada szczęścia zdarza się kontuzjowanym rzadko, a lider światowego rankingu potrafił z uśmiechu fortuny skorzystać. W pierwszym poważnym meczu, po starciu z Janowiczem, pokonał rosnącego w siłę Brytyjczyka Kyle'a Edmunda (84 ATP) 6:2, 6:1, 6:4. Ćwierćfinałowym rywalem Djokovicia będzie Francuz Jo-Wilfried Tsonga.
Francuzi urządzili sobie w Nowym Jorku własne święto. Paradoksem znanym od lat jest to, że gospodarze najważniejszego turnieju na kortach ziemnych (Roland Garros) wychowują graczy, którzy ceglanej mączki nie lubią – wolą nawierzchnie twarde, a nawet trawę. W US Open mamy kolejny tego dowód – oprócz Tsongi w ćwierćfinałach są Gael Monfils i Lucas Pouille. Ten ostatni (nr 24) pokonał Rafaela Nadala 6:1, 2:6, 6:4, 3:6, 7:6 (8-6). Jeszcze niedawno byłaby to sensacja, ale dziś już nie jest. Hiszpan od Roland Garros do igrzysk nie grał, w Rio spisał się przyzwoicie (zwyciężył w deblu), ale widać wyraźnie, że jego podstawowa broń – zabójczy niegdyś forhend – już takiej szkody rywalom nie czyni, a co gorsza – dużo słabszy jest też serwis Nadala.
W spotkaniu z Pouille'em Hiszpan obronił w tie-breaku trzy meczbole, ale potem popełnił błąd przy siatce i przegrał z 22-letnią nadzieją francuskiego tenisa, która nadchodzi w samą porę, bo „czterej muszkieterowie" (Tsonga, Gasquet, Monfils i Simon) przekroczyli już trzydziestkę.