Medalu Rosjanka, ani jej koledzy i koleżanki z drużyny, jeszcze nie dostała. Nie wiadomo, kiedy do dekoracji dojdzie. Walijewa kilka tygodni przed igrzyskami miała pozytywny wynik testu antydopingowego, ale dowiedziała się o tym dopiero w Pekinie. Najpierw pomogła więc drużynie zdobyć złoto, a kilka dni później - przygnieciona presją oraz medialnym zainteresowaniem - była czwarta w konkursie solistek, choć uznawano ją za murowaną faworytkę.
Kontrola wykazała obecność w jej organizmie trimetazydyny. Otoczenie łyżwiarki wyjaśniało, że mogła przyjąć zakazaną substancję nieświadomie. Miał ją zawierać lek na dusznicę, który stosował dziadek Walijewej.
Szeroki front apelacji
Postępowanie ciągnęło się miesiącami, prowadził je Panel Dyscyplinarny Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA). Wyniki Walijewej z mistrzostw kraju - to wówczas doszło do „oblanej” kontroli - anulowano, ale te olimpijskie pozostały w mocy. Sędziowie uznali, że 15-latce nie można zarzucić „winy, ani niedbałości”. Może uwierzyli w przypadek, a może w odpowiedzialność opiekunów - trenerki Eteri Turberidze czy lekarza Filippa Szweckiego.
Czytaj więcej
Za nastoletnią Kamilą Walijewą, dopingową antybohaterką igrzysk w Pekinie, stoją ludzie, którym przewodzi Eteri Tutberidze. Mówią na nią „Królowa śniegu", ewentualnie „Żelazna dama".
Odwołały się niemal wszystkie strony postępowania: RUSADA (Panel Dyscyplinarny jest organem niezależnym), Międzynarodowa Unia Łyżwiarska (ISU) oraz Światowa Agencja Antydopingowa (WADA). CAS rozpatrzy je wspólnie.