— korespondencja z Pjongczangu
Zestaw obowiązkowy wręczany posiadaczom biletów na ceremonię otwarcia składał się z poduszki pod siedzenie, białego płaszcza z kapturem chroniącego od zimnych podmuchów, niebieskiego grubego koca, małej elektronicznej kopii znicza do ogrzania kibicowskiego serca, tradycyjnego koreańskiego bębenka z pałeczką do wzniecania hałasu oraz czerwonej torebki pod nazwą „Hot Pack Set", w której umieszczono pięć paczek z chemicznym środkiem rozgrzewającym stopy, dłonie i inne części ciała, wedle potrzeby.
Zestaw okazał się bardzo przydatny, choć mróz nie był wielki. Wiatr zdecydowanie wzmacniał poczucie zimna. Na otwarcie, wbrew obawom, jednak przyszło ponad 30 tysięcy osób. Widzowie na pewno czekali na przemarsz sportowców, każdy chciał zobaczyć, jak wypadnie pierwszy od dziesięcioleci wspólny olimpijski marsz sportowców Korei pod jedną flagą.
To był, z wielu punktow widzenia, najbardziej znaczący moment uroczystości. Biała flaga z niebieskim wizerunkiem całego Półwyspu Koreańskiego, bez kreski pośrodku. Koreańczycy wyszli tradycyjnie na końcu, dostali największe brawa, nikt w takiej chwili nie mówił o cenie ustępstw politycznych i innych kosztach tej jedności. Obecna w Pjongczangu z tej okazji pani Kim Jo Dzong, siostra przywódcy północnokoreańskiego z miejsca stała się bohaterką wszystkich dzienników telewizyjnych, taka okazja może prędko się nie powtórzyć.
Polacy na defiladzie wypadli ładnie, chociaż frekwencja nie była, z przyczyn wiadomych, duża. Trzydziestka sportowców, trzydziestka działaczy i trenerów, Zbigniew Bródka machał dzielnie flagą, jakby klątwa chorążego wcale go nie straszyła.