Niemal każdy piłkarz Górnika był reprezentantem kraju, więc pod tym względem obecny lider ekstraklasy się od niego nie różni. Ale kiedy patrzę na Wisłę, trudno mi się oprzeć wrażeniu, że tak naprawdę ta zdecydowanie najlepsza w Polsce drużyna nie ma takich indywidualności jak tamten Górnik. Ani takich jak wielka Legia Jaroslava Vejvody, a potem Pawła Janasa, czy niewiele mniejszy Widzew z czasów Zbigniewa Bońka i Franciszka Smudy.

Za to różnica między ubiegłorocznym mistrzem Zagłębiem Lubin a obecnym liderem jest bardzo duża – na korzyść Wisły. Zagłębie zdobyło tytuł, grając przeciętnie i wykorzystując wpadki przeciwników. Zespół Macieja Skorży jest zawsze stroną dominującą, atakuje w sposób urozmaicony, dużo bramek zdobywa, mało traci. W walce o Ligę Mistrzów będzie miał nieporównanie większe szanse niż Zagłębie.

Polscy piłkarze lidera nie wzięli udziału w śmiesznym meczu pokazowym w Szczecinie, mieli czas na odpoczynek i w Poznaniu dokonali znowu czegoś wyjątkowego. Oczywiście Marcin Kikut powinien trafić do pustej bramki, a nie w słupek, ale takich sytuacji jest w sezonie wiele, zdarzają się zawodnikom lepszym i słabszym. Liczy się to, co wpadnie do bramki. Wiśle wpada częściej, bo jest lepsza.

Paradoks polega na tym, że dwaj najskuteczniejsi piłkarze Wisły Paweł Brożek i Marek Zieńczuk grywają wprawdzie w reprezentacji, ale trudno powiedzieć, że są przez Leo Beenhakkera hołubieni. Jeśli dodamy do tego jeszcze gorszą sytuację trzeciego napastnika z czołówki strzelców Adriana Sikory, którego Beenhakker w ogóle nie widzi w swojej drużynie, będziemy mieli odpowiedź na pytanie, co holenderski trener ceni w polskiej lidze. I okaże się, że oprócz Dariusza Dudki, Wojciecha Łobodzińskiego, może jeszcze Łukasza Garguły i Rafała Murawskiego, Beenhakkerowi najbardziej podobają się zawodnicy mający dopiero mgliste szanse na zrobienie kariery i nawet w swoich drużynach będący nierzadko na drugim planie. Pytanie, czy to więcej mówi o naszej lidze, czy o trenerze naszej reprezentacji, pozostaje bez odpowiedzi.

Najlepszą drużyną ligowej wiosny nie jest jednak Wisła, ale Groclin. To niespodzianka, ale nie tak wielka, jak się może wydawać. Trener Jacek Zieliński potrafi to, co wielu jego kolegom się nie udaje: przygotować zespół w zimie tak, by gdy liga wróci, nie dreptał w miejscu jak większość rywali, ale grał szybko i z rozmachem. Tak jak rok temu Odra Wodzisław, która pod ręką Zielińskiego wygrała siedem meczów z rzędu, i tak jak teraz Groclin, zwycięski w czterech kolejnych spotkaniach. O przypadku nie może być mowy.