Można polec, ale i zwyciężyć

Tomasz Adamek o sobotniej walce z Jamajczykiem O’Neilem Bellem, pieniądzach, dzieciństwie i przyszłości

Aktualizacja: 15.04.2008 12:14 Publikacja: 15.04.2008 02:55

Tomasz Adamek

Tomasz Adamek

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

Rz: Boi się pan nokautu?

Tomasz Adamek:

Nawet o tym nie myślę, po co kusić los. Zresztą wierzę w przeznaczenie i nie zamartwiam się na zapas.

Nikt pana jeszcze nie znokautował, więc nawet pan sobie tego nie wyobraża?

Na deskach już leżałem, chociażby w drugiej walce z Paulem Briggsem w Chicago, i wiem, czym to pachnie. Ale faktycznie nikt, ani w czasach amatorskich, ani na sparingach, nie pozbawił mnie przytomności, z nikim nie przegrałem przed czasem. I mam nadzieję, że to się nie zdarzy. Wierzę w swój refleks i szybkość. Staram się myśleć w ringu, bo to pomaga.

Pytam nieprzypadkowo. Najbliższy przeciwnik jest specjalistą od nokautów. Z 26 wygranych pojedynków 24 skończył przed czasem. Nokautował takich asów, jak Jean Marc Mormeck, Sebastian Rothmann, Derrick Harmon czy Kelvin Davis. Pan wcześniej walczył w niższej wadze (79,3 kg), w nowej, junior ciężkiej, limit (91 kg) jest znacznie wyższy. To kategoria Bella, dla pana zaś poważne wyzwanie...

Prawdę mówiąc, przy wzroście 189 cm to moja naturalna waga. Ważę około 92 – 93 kg i dobrze się z tym czuję. W nowej kategorii wygrałem już dwie walki, z Panamczykiem Luisem Andresem Pinedą i Chorwatem Josipem Jalusiciem. Nie były to wielkie pojedynki, ale byłem zadowolony, bo czułem, że robię postępy.

W jaki sposób potrafił pan wcześniej uzyskać limit wagi półciężkiej, to przecież był gwałt na organizmie ...

Zgadza się, cena była wysoka. Zawsze byłem szczupły, by nie powiedzieć chudy, więc zbijanie wagi było dla mnie katorgą. Rok temu po ciężkim treningu ważyłem 87 kilogramów. Lekarze, którzy nie wiedzieli o moich głodówkach, byli zaskoczeni dziwnymi parametrami mojej krwi. Na pewno to, co robiłem, nie było zdrowe. Przed przegraną walką w Chadem Dawsonem na Florydzie nie spałem, miałem biegunkę.

Droga do sukcesu jest długa i wyboista. Nie każdy da radę ją przejść. Ja wciąż jestem w drodze

W ringu byłem cieniem mistrza i cud, że nie zostałem wtedy znokautowany.

Dwie walki z Paulem Briggsem miały zupełnie inny przebieg ...

To było trochę wcześniej, wtedy jeszcze jakoś dawałem radę, ale męki były podobne.

W pierwszym pojedynku bił się pan ze złamanym nosem. To był horror, nie boks. Ten Adamek, który pokonał Briggsa i zdobył tytuł mistrza świata organizacji WBC, w niczym nie przypominał tego, którego pamiętałem z amatorskich ringów. Co się stało?

Nos złamałem przypadkowo na treningu. W trakcie walki kontuzja się odnowiła. Miałem prawo zrezygnować, nie wychodzić do ringu, ale to była dla mnie życiowa szansa. Nie mogłem jej zaprzepaścić. Gdybym walczył na dystans, to te oba pojedynki miałyby zupełnie inny przebieg. To był jednak okres, kiedy duży wpływ wywierali na mnie amerykańscy trenerzy. Najpierw Sam Colonna, później Buddy McGirt. Oni nastawiają cię na wojnę, nie na szachy.

A pan woli w ringu szachy?

Bardziej mi odpowiada taki styl, jaki prezentowałem w zwycięskiej walce z Thomasem Ulrichem. Dużo szybkich lewych prostych z wykorzystaniem pracy nóg, czujna defensywa i atak, gdy tylko nadarzy się okazja. Wtedy w moim narożniku był Andrzej Gmitruk. I teraz też będzie.

Pewniej się pan czuje, gdy on stoi w narożniku?

Pracujemy ze sobą od lat. To on sprawił, że podpisałem zawodowy kontrakt. To przy nim wygrywałem swoje najważniejsze walki.

Mógł pan poczekać, pojechać na igrzyska do Sydney i zdobyć medal. Nie żałuje pan czasami tej decyzji sprzed lat?

To wcale nie było takie pewne, że będę w Australii. Czekały mnie kwalifikacje olimpijskie. A gdybym pojechał i przegrał pierwszą walkę? Też tak mogło być. Amatorski boks rządzi się swoimi prawami.

Nie, niczego nie żałuję. Byłem już zawodowym mistrzem świata, przeżyłem piękne chwile i wiem, że jeszcze wszystko przede mną. Widziałem ostatnio naszych amatorów i zrozumiałem, dlaczego nie wygrywają. Byli w Wiśle i nikt nie przyszedł popatrzeć, jak trenuje były zawodowy mistrz świata.

Nie byli tym zainteresowani ani trenerzy, ani zawodnicy.

To smutne, Polacy nie chcą się uczyć. Wiem też, że w kadrze nie ma odpowiedniej atmosfery, jest tylko marazm i brak wiary w sukces, takie życie z dnia na dzień. A mnie to nigdy nie interesowało. Szkoda czasu. Dlatego sam szukam wielkich walk. Mógłbym brać przeciętniaków, efektownie ich nokautować, pompować rekord i głosić, że jestem najlepszy na świecie. Ale ja wiem, że do historii przechodzi się tylko pojedynkami z mistrzami. Gołotę, nawet jak minie kilkadziesiąt lat, będą kojarzyć z Riddickiem Bowe. Takich emocji się nie zapomina. Dlatego zdecydowałem się na starcie z Bellem, bo takiej walki jeszcze w Polsce nie było.

Ryzyko porażki jest jednak duże. Bierze pan to pod uwagę?

Coś za coś. Można polec, ale i zwyciężyć. Wygrana z Bellem otwiera mi drogę do pojedynku o mistrzowski pas IBF ze Steve’em Cunninghamem. Jego też pokonam.

Na razie zatrzymajmy się przy Bellu. On również będzie się bił jak o życie, bo wie, że porażka może zamknąć mu drzwi do lepszej przyszłości...

Na pewno nie będę się z nim bił na jego warunkach, bo koszty mogłyby być zbyt wysokie. Będę uciekał w swoją prawą stronę od jego prawej, silniejszej ręki, kłuł lewym prostym. Nogi powinny wytrzymać wysokie tempo. Do tej walki przygotowuję się dziesięć tygodni, pięć tygodni sparuję. 100 – 110 rund sparingowych to mordercza, dawka. Sparingpartnerzy twierdzą, że biję mocno.

Mike Tyson mówił, że strach jest jak ogień. Można w nim spłonąć. A O’Neila Bella chyba można się przestraszyć?

Rozmawiałem o tym z Henrykiem Średnickim. Jedyny polski amatorski mistrz świata odwiedził mnie w Wiśle. Przyznał, że miewał w karierze chwile, gdy serce biło szybciej. Niby jesteś pewny swego, ale czujesz wątpliwości. Jak wchodzisz do ringu i niczego nie czujesz, to znaczy, że jesteś kamikadze. Średnicki mówi wprost, że tylko wariat się nie boi.

Najważniejsze, by stres nie paraliżował. Mnie na szczęście nie paraliżuje, przed walkami śpię dobrze i mam nadzieję, że nic się do soboty w tej kwestii nie zmieni.

Pana żona będzie przy ringu czy obejrzy walkę w telewizji?

Myślę, że Dorota wolałaby zostać w domu, ale przyjedzie do katowickiego Spodka, bo byłoby głupio, gdyby jej zabrakło, gdy mąż walczy z tak groźnym rywalem.

A córki gdzie będą pana oglądać?

Usiądą przed telewizorem. Roksana ma 11 lat, Weronika siedem. Od dawna oglądają moje walki i nie uciekają, gdy zobaczą krew. To małe, twarde góralki. Na ich twarzach nie zobaczy pan przerażenia.

Swojego ojca pan nie pamięta?

Zginął w wypadku 30 lat temu, gdy miałem dwa lata. Był kierowcą autobusu, który w Wilczym Jarze stoczył się w przepaść. Wiem tylko, że w młodości potrafił się bić. Pochodził z niewielkiej wsi Pewel Wielki. Wraz z trójką braci musieli sobie jakoś poradzić z największymi zabijakami z Gilowic, gdy wchodzili na ich teren, idąc do mojej matki. Teraz na moje walki przychodzą wujkowie. Przychodzi też pierwszy trener z Górala Żywiec Stefan Gawron.

To w tym klubie dostałem czerwone trampki i wciąż pamiętam, jaki to był rarytas. Na treningi z Gilowic do Żywca mogłem dojeżdżać autobusem tylko dzięki temu, że miałem darmowy bilet po ojcu. Mama nie miała pieniędzy. Kadra, gdy się wreszcie do niej dostałem, też była rarytasem.

Teraz jest pan bogaty. Duży dom i drogi samochód (nissan murano) mogą świadczyć, że wybrał pan właściwą drogę...

Nie narzekam. Pytany o pieniądze mówię, że mam co jeść. Tym wszystkim, którzy myślą, że to łatwy chleb, powtarzam też, że droga do sukcesu jest długa i wyboista.

I nie każdy da radę ją przejść. Tylko utalentowani, cierpliwi i pracowici są w stanie dojść do celu. Ja wciąż jestem w drodze, wciąż w siebie inwestuję. Na przygotowania do walki z Bellem wydałem 70 – 80 tysięcy złotych. Mogłem znacznie mniej, ale wtedy oszukiwałbym sam siebie. Odzyskam te pieniądze, bo takie są reguły gry, ale mówię to, gdyż nie wszyscy rozumieją, że najpierw trzeba wydać.

Bogusław Bagsik będzie oglądał walkę?

Ja go nie zapraszałem. Nic już nas nie łączy. W ubiegłym roku, we wrześniu, wypowiedziałem umowę. Wiem, co pan chce powiedzieć. Faktycznie, jakoś nie miałem szczęścia do promotorów. Najpierw Norweg Stefan Tanstaad, później Don King i długi proces, potem Bagsik. Teraz musi być już z górki.

Była też pełna niesmacznych wątków książka o Adamku, jakiego nie znamy.

Autor się ze wszystkiego wycofał i już nie ma sprawy. Przy boksie kręcą się różni ludzie. Większość z nich liczy na łatwy i szybki zarobek. A mnie nie jest łatwo zastraszyć.

Kiedy pan powie: “dość”, i zawiesi rękawice na kołku?

Tylko Pan Bóg to wie. Jeśli będę wygrywał, będę walczył. Zdrowie jest, kontuzje mnie omijają. Gdy zacznę dostawać po głowie, to przyjdzie czas uciekać.

Tomasz Adamek urodził się 1 grudnia 1976 roku w Żywcu. Żonaty, dwie córki. Były mistrz świata organizacji WBC w kategorii półciężkiej. Tytuł zdobył w 2005 roku, wygrywając w Chicago z Australijczykiem Paulem Briggsem. Stracił go dwa lata później, przegrywając na Florydzie z Amerykaninem Chadem Dawsonem. To jego jedyna porażka w zawodowej karierze. Wygrał 33 walki, w tym 22 przed czasem. Zawodowy kontrakt podpisał w 1999 roku. Wcześniej stoczył 120 walk amatorskich, wygrywając 108. Był mistrzem Polski, zdobył brązowy medal mistrzostw Europy 1998.

Rz: Boi się pan nokautu?

Tomasz Adamek:

Pozostało 100% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni