Trener Jakob Kuhn najlepiej pamięta, co się działo w Stambule trzy lata temu. Gdy szwajcarscy piłkarze w oblężonej przez Turków szatni stadionu Fenerbahce wyobrażali już sobie najgorsze, on cały czas zachowywał spokój. W tunelu, w którym Szwajcarów bili nawet ochroniarze, potem w szatni, a na końcu w obrzucanym kamieniami autobusie.
Dodawał otuchy tym, którzy chcieli kłaść się na podłodze autobusu, przekonywał, że wszystko musi się skończyć dobrze. Po tamtym listopadowym wieczorze Kuhn został Szwajcarem roku – za to, że przeprowadził drużynę nie tylko przez baraże z Turcją do finałów mundialu, ale i z boiska na lotnisko w Stambule.
Od tego czasu minęły niespełna trzy lata, skończyły się dyskwalifikacje, obie strony wyciągnęły ręce do zgody. Gdy w ubiegłym tygodniu żona szwajcarskiego trenera trafiła w ciężkim stanie do szpitala, jego turecki kolega po fachu Fatih Terim wysłał do Kuhna esemes ze słowami pocieszenia.
Bulwarowy „Blick” podgrzewa jednak emocje. „To już za nami, ale nie zapomnieliśmy” – pisze, przypominając, że obrońca Stephane Grichting, kopnięty w krocze przez Alpaya, wciąż nie wyleczył się do końca. Szwajcarska policja przygotowywała się do tego meczu od losowania grup, zaprosiła do pomocy swoich kolegów z Turcji. Tylko wokół Bazylei mieszka kilkanaście tysięcy emigrantów z Turcji, ale wielu z nich to Kurdowie, którzy emigrowali, uciekając przed represjami.
Żeby było przewrotnie, naprzeciw reprezentacji Turcji stanie drużyna, która od lat wspomaga się tureckimi imigrantami. Kubilay Türkyilmaz był długo razem z Maksem Abegglenem rekordzistą w liczbie bramek strzelonych w reprezentacji Szwajcarii. Dopiero Alexander Frei poprawił ich rekord. W obecnej drużynie piłkarzy z tureckimi korzeniami jest trzech: Gokhan Inler, Eren Derdiyok i Hakan Yakin. Inler grał nawet dla tureckiej młodzieżówki, ale Kuhn obiecał mu lepszą przyszłość w szwajcarskiej kadrze. Yakin ma już za sobą 67 meczów w kadrze, ale nigdy nie zagrał przeciwko Turcji. Dziś będzie biegał w ataku obok Marco Strellera.