– Nie wiemy, co się stało. To dla nas niewytłumaczalne. Musi minąć kilka dni, być może dopiero wtedy znajdziemy przyczynę – powiedział „Rz” Tomasz Kucharski kilka godzin po tym bardzo bolesnym dla mistrzów wyścigu.
Dla podwójnych złotych medalistów w dwójce podwójnej wagi lekkiej (Sydney i Ateny) repasaże były wyścigiem ostatniej szansy. Kucharski mówi, że czuli się dobrze, byli pewni awansu do półfinału. Być może po cichu myśleli już o finale i walce o jedno z trzech premiowanych awansem miejsc. – To jedno dodała światowa federacja, nadzieje były więc tym bardziej uzasadnione – powiedział Ryszard Stadniuk, prezes Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich.
Na torze regatowym Malta w Poznaniu w poniedziałkowe przedpołudnie padał deszcz, gdy rozpoczynał się wyścig, który miał podtrzymać mit Sycza i Kucharskiego.
Przed laty dobrali się jak w korcu maku. – Sycz to choleryk, Kucharski też, ale w mniejszym stopniu. Obaj potrafią wybuchnąć, ale obaj potrafili też unieść ciężar nadziei i odpowiedzialności. Mieli zdobyć medal i zdobyli go. Posiedli rzadką umiejętność zwyciężania samych siebie – tak mówił po powrocie z Sydney ich trener Jerzy Broniec.
Rozstał się z nimi niedawno, ale do końca miał nadzieję, że wywalczą awans. – Kilkanaście dni temu mieli jeden udany wyścig w Pucharze Świata w Lucernie, to było jak światełko w tunelu – mówił Broniec, który doprowadził Sycza i Kucharskiego do złotych medali w Sydney i Atenach. Po 500 metrach nic nie wskazywało na to, że będzie źle. Dwukrotni mistrzowie olimpijscy i dwukrotni mistrzowie świata byli na trzecim miejscu, by na półmetku przesunąć się na drugą pozycję. Z przodu płynęli znakomicie dysponowani Słoweńcy Bine Pislar i Jure Svet. – I nagle niemoc. Mijały nas kolejne osady, a my nie mogliśmy nic zrobić – tłumaczy Kucharski.