Tak się składa, że w polskim sporcie nie mieliśmy do tej pory za dużo przykładów umiejętnej walki o sukces do samego końca. Uwielbiani piłkarze nawet w dniach swojej największej chwały nie doszli nigdy - poza mniej poważanym turniejem olimpijskim - do meczu o złoto. Z reguły tuż przed finałem albo już w finale zawodzili nas przedstawiciele innych gier zespołowych. Chlubny wyjątek na tym polu stanowią właściwie tylko siatkarze Huberta Wagnera i siatkarki Andrzeja Niemczyka.

Zbigniew Zarzycki, ze złotej drużyny Wagnera, dziś trener i komentator, mówił mi na korytarzu stacji Eurosport po sukcesie Agnieszki w Eastbourne: - Ludzie u nas tak naprawdę nie mają pojęcia, co dzieje się w głowie sportowca przystępującego do walki o główną nagrodę. To jest wyjątkowa presja, nieporównywalna z jakimkolwiek innym napięciem występującym na sportowym boisku. Dopiero wtedy odbywa się prawdziwa selekcja. Dopiero w takiej chwili możemy rozpoznać, z jakiej klasy sportową postacią mamy do czynienia. Możemy sobie dziś pogratulować, że mamy taką dziewczynę jak ona.

W tenisie przez przynajmniej ćwierć dekady Polacy przyzwyczajali nas do tradycyjnie pięknych porażek. Kiedyś nawet zacząłem bilansować te dramatyczne i zwykle heroiczne występy, podczas których do wygranej brakowało dwóch czy trzech piłek. Gdy lista stała się zbyt długa, dałem spokój. Zrozumiałem, że ludzie nieposiadający psychiki zwycięzcy w ważnym momencie zawiodą. Nieuchronnie zdarzy im się coś takiego, co będzie dla nich wystarczającą przeszkodą, by jednak nie wygrać meczu, który powinni wygrać.

W tenisowym repertuarze Agnieszki Radwańskiej na pewno sporo warto jeszcze poprawić albo uzupełnić. Można dyskutować o jej fizycznej wydolności albo o technice serwowania, o niuansach niektórych uderzeń. Są to łamigłówki dla szkoleniowych ekip podróżujących po świecie z zawodniczkami i na bieżąco korygujących rozkład zajęć treningowych oraz ich treść. Ale w jednym elemencie tenisistka z Krakowa przewyższa wszystkich polskich poprzedników. Ona po prostu wygrywa decydujące mecze. Bilans jest prosty - cztery turniejowe finały, cztery mecze wygrane. Co tydzień awans w rankingu, od dziś w drzwiach do pierwszej dziesiątki. W skali całego polskiego sportu to jest po prostu fenomen.