Czy można zgromadzić w całej karierze ponad 300 milionów dolarów, a mimo to ogłosić bankructwo? Bokser Mike Tyson udowodnił, że jak najbardziej, czyniąc to w 2003 roku, gdy wartość jego długów przekroczyła 27 milionów. Wcześniej wydawał zarobione pieniądze na lewo i prawo, inwestował w zupełnie nieudane interesy oraz takie zachcianki jak biały tygrys. Jego utrzymanie, w tym opłacanie opiekuna i tresera, kosztowało go miesięcznie 9180 dolarów. Trudno powiedzieć, ile Tyson wydał na limuzyny, choć miał w zwyczaju kupować je nawet dla znajomych.
Bardziej precyzyjne dane w tym zakresie są dostępne w przypadku bejsbolisty Jacka Clarka, który kupił aż 17 spośród 18 luksusowych maybachów (każdy kosztował około 375 tysięcy dolarów) na kredyt, zanim ogłosił upadłość.
Szybszy środek lokomocji upatrzył sobie koszykarz Scottie Pippen, który w latach 90. bardzo pomógł Michaelowi Jordanowi w zdobyciu sześciu tytułów mistrza NBA z Chicago Bulls. Znacznie gorzej Pippen radził sobie poza boiskiem. Pewnego dnia zamarzył o kupnie samolotu, na co pożyczył z banku 4,375 miliona dolarów. Do tego doszły koszty ubezpieczenia, paliwa, umowy o pracę z pilotem oraz eksploatacji. Wydatek okazał się też mało praktyczny, bo Pippen nie miał czasu i ochoty na wykorzystywanie samolotu. Nie kwapił się także ze zwrotem pożyczki. Obecnie, według informacji sądowych, jest winien 5 mln dolarów plus nagromadzone przez lata odsetki.
Inny koszykarz Latrell Sprewell, który zarobił prawie 100 milionów najpierw kupił zamówiony we Włoszech jacht, który ze względu na niespłacone raty nigdy nie opuścił zakładu, gdzie go skonstruowano. W ubiegłym roku bank wylicytował dom Sprewella. Jak sportowiec roztrwonił fortunę? Nie wiadomo.
Pewną podpowiedź stanowi jednak przykład innego koszykarza Charlesa Barkleya, który też zostałby bankrutem, gdyby w ostatnich latach nie zaczął robić kariery jako słynący z ciętych ripost i satyrycznego spojrzenia analityk telewizji TNT.