Jeszcze kilka lat temu nikt ich nie znał, choć stawali na podium amatorskich imprez. Krzysztof „Diablo” Włodarczyk, Grzegorz Proksa, Damian Jonak, Andrzej Wawrzyk, Tomasz Hutowski. Teraz do tego grona dołączył Artur Szpilka. Ten pierwszy miał zaledwie 19 lat i tytuł wicemistrza Polski wagi ciężkiej na koncie, gdy podpisał zawodowy kontrakt. Dziś jest już byłym mistrzem świata zawodowców, jeździ dobrym samochodem, brał udział w „Tańcu z Gwiazdami”. Gdziekolwiek się pojawi ludzie szepczą: To ten „Diablo”. Jemu się udało.
Włodarczyk poszedł drogą wytyczoną przez Tomasza Adamka, który zrezygnował z walki o prawo startu na igrzyskach w Sydney (2000), bo zawodowy kontrakt dawał większe gwarancje finansowego sukcesu. A przecież wtedy Adamek był już medalistą mistrzostw Europy i olimpijskie podium dające dożywotnie świadczenia emerytalne było w jego przypadku realne. - Długo się wtedy modliłem i rozmawiałem z żoną przed podjęciem decyzji. Dziś nie żałuję - powie po latach Adamek, były mistrz świata wagi półciężkiej. 11 grudnia spróbuje zdobyć kolejny tytuł, tym razem w wadze junior ciężkiej.
Proksa mistrz Polski seniorów, wicemistrz Europy młodzieżowców też szybko złożył podpis na zawodowym kontrakcie. Miał wtedy 20 lat. A przecież mógł być olimpijczykiem, zdobyć medal, którego polski boks nie może doczekać się od szesnastu lat i dopiero wtedy zostać profesjonałem.
Mierzący ponad dwa metry wzrostu Mariusz Wach też nie oparł się pokusie szybkiego pieniądza i zrobił to samo. Cztery lata temu już pukał do drzwi światowej czołówki amatorów w kategorii super ciężkiej, ale na igrzyska do Aten nie pojechał. Zabrakło odrobiny szczęścia. Ale na zawodowym ringu też jeszcze niczego nie osiągnął, a czas mija. Kto wie, być może gdyby jeszcze raz musiał podejmować decyzję byłby ostrożniejszy?
Nowe pokolenie zawodowców - Jonak, Wawrzyk, Hutkowski i Szpilka są pewni swych decyzji. Trzech pierwszych to młodzieżowi mistrzowie świata. To brzmi dumnie, choć niewiele znaczy. Od prawdziwego mistrzostwa dzielą ich lata świetlne. Ale światła reflektorów nad ringiem, mikrofony i kamery telewizyjne zrobiły już swoje. Szybko polubili popularność i wygrane z przeciętnymi rywalami. Parasol rozpięty przez promotora będzie ich chronił przed kaprysami losu. Być może nie do końca, ale w pierwszej fazie zawodowej kariery na pewno.