Problemem większości dziennikarzy sportowych i innych osób działających uczciwie przy futbolu jest konieczność spotykania się, a często i współpracy, z ludźmi, dla których uczciwość jest pustym słowem. Nikt nie ma wypisane na czole, kim jest, i dopóki nie znajdzie się we Wrocławiu, a raczej – dopóki nie zostanie skazany, trudno o nim pisać i mówić jak o przestępcy. W dodatku sama znajomość z podejrzanym nie powinna czynić podejrzanymi nas.

Inaczej mówiąc – aferzyści są między nami, tylko nie mając na to dowodów, niewiele możemy zrobić. Złodzieje nowych czasów nie charakteryzują się już niepełnym wykształceniem i uzębieniem, przestali też nosić dresy. Rozprawiają o giełdzie, znają się na winach i robią często bardzo dobre wrażenie. Drukujemy wywiady z nimi, będąc czasami pod wrażeniem ich dokonań i nic nie wiedząc o tym drugim życiu.

Ale zawsze pozostaje coś w rodzaju instynktu samozachowawczego. Jakieś sygnały zapalające czerwone światło. Nie znam „Fryzjera”, nigdy w życiu nie podałem mu ręki, bo widziałem, jak obściskuje się z moimi kolegami po fachu, wysyła po nich samochód z Wronek do Poznania i świadczy inne usługi. A ponieważ z kolegami G., H., K., Ł., Z. i paroma innymi łączy mnie jedynie wspólny zawód, zresztą inaczej pojmowany, miałem świadomość, że trzeba się trzymać od tego towarzystwa jak najdalej.

Z tych samych powodów nie udało mi się nigdy napić z trenerem Januszem W., więc może jednak nie pojadę do Wrocławia, bo jako świadek jestem bezużyteczny. Chyba że znowu zatrzymają kogoś, kogo uważałem za człowieka uczciwego i miałem z nim kontakt.

[link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/12/stefan-szczeplek-czerwone-swiatlo/]Skomentuj na blogu[/link]