Takim świętem jest międzynarodowy turniej poświęcony Feliksowi Stammowi, najsłynniejszemu trenerowi w historii polskiego boksu.
Niewielka sala w centrum Warszawy była pełna kibiców. Dużo znajomych twarzy. Tylko sporych rozmiarów telebim i dwie młode panie, które wchodzą do ringu między rundami z numerkami kolejnych, burzą nieco muzealną estetykę. Najlepsze miejsca blisko ringu zajęte przez wybitnych przed laty pięściarzy. Spiker głosem z przeszłości wita honorowych gości, przypomina sukcesy. Gdyby chciał wymienić wszystkie, to finałowe walki musiałyby się rozpocząć z dużym opóźnieniem.
Z Bielska-Białej przyjechali Zbigniew Pietrzykowski i Marian Kasprzyk. Pierwszy czterokrotnie wygrywał mistrzostwa Europy i na trzech kolejnych olimpiadach (Melbourne, Rzym, Tokio) stawał na podium, ale złotego medalu nie zdobył. W Australii pokonał go w półfinale legendarny Węgier Laszlo Papp, a w Rzymie, w finale, Amerykanin Cassius Clay, znany później pod nazwiskiem Muhammad Ali, wielki czempion zawodowego boksu.
Pietrzykowski ma 75 lat, ale wciąż trzyma się prosto. W bardzo dobrej formie jest też pięć lat od niego młodszy Marian Kasprzyk, mistrz olimpijski z Tokio, który w finale bił się ze złamanym palcem. Pozytywnie nastawiony do życia „Mały Papp” kilka lat temu wygrał znacznie cięższy pojedynek, z rakiem. Pytany o wrażenia z warszawskiego turnieju, mówi:
– Oni chcą się tylko bić. A bić się trzeba umieć. Nie wiedzą, że do ringowej bitki trzeba sprytu i techniki.