Ksiądz Kazimierz

W święta wielkanocne w piłkę raczej nie graliśmy, bo większość z nas była w Falenicy czymś zajęta.

Publikacja: 10.04.2009 19:11

Bracia Santorkowie na przykład z równym powodzeniem jak grze w Hutniku oddawali się pracy w Ochotniczej Straży Pożarnej. I w czasie Wielkanocy pełnili wartę przy grobie Pana Jezusa. My wszyscy, juniorzy i seniorzy, spotykaliśmy się w kościele na rezurekcjach. Nikt się z nikim nie umawiał, a i tak wszyscy przychodzili. Może nie zawsze staliśmy w środku, częściej na szerokich schodach prowadzących do świątyni od strony sosnowego lasku, gdzie najlepiej smakowało wino owocowe. Ale podczas podniesienia klękaliśmy jak ministranci. Zresztą kilku ministrantów też w naszej drużynie było.

Był też młody ksiądz Kazimierz, który grał z nami w piłkę. W połowie lat 60. to było nie do pomyślenia, a ksiądz nie dość, że grał, to jeszcze się z nami w szatni rozbierał, a po meczu razem szliśmy, owinięci tylko w ręczniki, pod prysznice do sąsiadującej z boiskiem huty szkła. A w tej hucie pracowało dużo wiernych. I kiedy te baby zobaczyły księdza niemal jak go Pan Bóg stworzył, odwracały się z odrazą, żegnając się przy tym po wielekroć. Mieliśmy podejrzenie, że nasz ulubiony ksiądz dlatego szybko opuścił parafię w Falenicy, że te dewotki go podkablowały do proboszcza. A ponieważ ksiądz Kazimierz znał pięć języków, a podczas posługi kapłańskiej w Falenicy rozpoczął też studia psychologiczne na Uniwersytecie Warszawskim, to wysłano go do Francji. Nie wiem, co się z nim dzieje, ale dla nas to był wówczas kandydat na prymasa.

Jeden z braci Santorków grał na obronie, a drugi na skrzydle. Obydwaj bardzo szybcy na boisku, ale nie w straży. Ochotnicza Straż Pożarna mieściła się w Falenicy przez ścianę z kinem Szpak. Miała przez lata tego samego stara 20, który często się psuł i może dlatego nim opuścił garaż, było już po pożarze. A falenickie drewniane domki w stylu świdermajer paliły się szybko. Zdarzyło się kiedyś, że do pożaru domu niemal naprzeciwko kina Szpak szybciej przyjechali strażacy z Otwocka niż z Falenicy.

Falenica toczyła z Otwockiem boje na każdym polu. Oni byli zaledwie mazowieckim miasteczkiem, a my, choć mniejsi, częścią stolicy, ostatnim jej przystankiem kolejowym i mieliśmy w dodatku dwie linie autobusowe do centrum Warszawy. Kiedy w roku 1966 awansowaliśmy do klasy A, na ostatni mecz, właśnie z Otwockiem, ksiądz proboszcz zapraszał z ambony.

Może to wtedy, a może w innym roku, kiedy Wielkanoc przypadała pod koniec kwietnia, strażacy prosto od Grobu Pańskiego, jeszcze w lśniących hełmach, ruszyli po falenickich domach zbierać fanty na loterię. Przekonaliśmy mamę, żeby oddała panu Santorkowi kiczowatą, wykonaną z jakiegoś taniego stopu popielnicę, przyozdobioną myśliwym z dwoma psami. Byliśmy szczęśliwi, że się jej wreszcie pozbyliśmy. Ale na świętego Floriana tata poszedł na tę loterię, zapłacił i wygrał swoją własną popielniczkę.

Nie wiem, co się z nią stało. Dziś stałaby u mnie na honorowym miejscu.

[ul][li][b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/04/10/ksiadz-kazimierz/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/li][/ul]

Sport
Związki sportowe nie chcą Radosława Piesiewicza. Nie wszystkie
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali