[b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/07/21/co-niesie-usaina-bolta/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Zadziwiające, że tę ostatnią dyscyplinę zmarły niedawno profesor uważał za „sport szlachetny i wymagający, bynajmniej nie zaś prostackie mordobicie”. Nigdy natomiast nie potrafił zrozumieć (!) bejsbolu i krykieta, mimo iż przez wiele lat mieszkał w Stanach i na Wyspach Brytyjskich.
Wszystko to wiem dzięki lekturze tekstu profesora Kołakowskiego „O rekordach” zamieszczonego na początku dekady w „Gazecie Wyborczej”. „Należę do tej klasy ludzi – pisał filozof – gdzie naturalna byłaby nie tylko obojętność względem wszelkich sportów wyczynowych, ale także kompletne lekceważenie tej dziedziny życia, a więc jakby przemieszkiwanie na małej wysepce kulturalnej całkiem wyobcowanej z normalnego żywota. A jednak nie: staram się, choćby abstrakcyjnie, sport docenić, choć sam nigdy w życiu żadnych sportów nie uprawiałem”.
Teraz, gdy czytam ten tekst powtórnie, tym bardziej jestem ciekaw, jakie konkurencje lekkoatletyczne profesor wyróżniał, czy oglądał w zeszłym roku fantastyczny finał Wimbledonu Nadal – Federer i jakie było jego zdanie na temat wzlotów i upadków Gołoty.
We wspomnianej rozprawie opublikowanej przez „Wyborczą” zakreśliłem fragment, który zrobił na mnie największe wrażenie: „I chociaż ubieganie się o rekordy jest napędzane pragnieniem, by się lepszym niż inni okazać, by się wyróżnić, samoutwierdzić pychę swoją i zawiść nakarmić, to jednak jest w tej pasji, by tak rzec – »drugie dno«. Być może kryje się w tym jakiś korzeń metafizyczny: potrzeba wykraczania poza to, co jest, jakaś dziwnie wyrażona, nieraz w groteskę i absurd przechodząca – jak wszystko co ludzkie, złe i dobre – nadzieja nieskończoności”.