Zgroza człowieka bierze, gdy się dowiaduje, że "Washington Post" nawet się nie zająknął na temat srebrnego medalu Adama Małysza. Dla Amerykanów bohaterem pierwszego weekendu w Vancouver był John Spillane, wicemistrz kombinacji norweskiej w wersji sprinterskiej. Z kolei "Guardian" nie zaśmieca swoich szacownych łamów ani Małyszem, ani Spillane'em. Anglicy rozważają, czy ich snowboardzistka Zoe Gillings ma szanse na złoty medal. Podobnie jest w "Dagens Nyheter", gdzie Szwedzi na wszystkie strony analizują możliwości swojego Jespera Bjoerklunda w jeździe na muldach.

To jednak nic w porównaniu z "Fiji Timesem". Całe szczęście, że w naszych salonikach prasowych nie da się kupić tej gazety, bo lektura grozi głęboką depresją oraz myślami samobójczymi. Nie ma tam bowiem ani słowa o igrzyskach w Vancouver, o przepięknym otwarciu i sztucznych wielorybach. Dla zaściankowych redaktorów z wysp na Pacyfiku najważniejszym wydarzeniem minionego weekendu była porażka rugbistów Fidżi z RPA.

Nie miejmy więc złudzeń. Jak świat długi i szeroki, nikt się razem z nami nie uśmiechnie z powodu Małysza. Co gorsza, nikt się nad nami nie użali z powodu Tomasza Sikory. Nasz biatlonista najpierw oddał mnóstwo krwi podczas kontroli antydopingowej, a później przyszło mu strzelać podczas śnieżycy. Świata to jednak w ogóle nie obchodzi. Trudno, pobiadolimy sobie we własnym gronie.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/02/15/biadolenie-na-puszczy/]Skomentuj[/link][/ramka]