To wszystko wiemy od dawna – biegaczka z Kasiny Wielkiej umie świetnie biegać stylem klasycznym, jest silna, wytrzymała i dobrze przygotowana do igrzysk. Na trasach w Whistler trafiła jednak na rywalkę, która w poprzednich konkurencjach okazała się jeszcze twardsza i silniejsza.
Sukcesy Bjoergen na pewno kłują ambicję Polki, choć dwa medale to już piękna nagroda za miesiące biegania po asfalcie z oponami przyczepionymi do pasa, rowerowe wspinaczki po górach, pracę w siłowni i szlifowanie technicznych niuansów kroku łyżwowego i klasycznego. Wygrana w ostatniej konkurencji pozwoliłaby zapomnieć o małej wojnie polsko-norweskiej, którą wywołały próby zabrania brązowego medalu Kowalczyk w biegu łączonym czy cierpkie uwagi naszej mistrzyni na temat astmy, niezwykle popularnej choroby zawodowej wśród wielu biegaczek świata.
Zwycięstwo na najdłuższym dystansie, jaki zna kobiece narciarstwo klasyczne, ma dodatkową wartość. To także dowód sportowej dojrzałości, umiejętności myślenia o taktyce biegu i radzenia sobie z kryzysami, które trzeba umieć ukryć przed rywalkami. Porównania z maratonem mają sens.
Cztery lata temu w Turynie Justyna Kowalczyk zdobyła na 30 km brązowy medal olimpijski, ale wtedy biegała techniką dowolną i jeszcze się uczyła. Pierwszy raz widzieliśmy w pełni dojrzałą polską biegaczkę rok temu w Libercu, gdy frunęła nad podbiegami trudnej trasy mistrzostw świata, gdy w najdłuższym biegu wybrała bezbłędnie moment ucieczki z grupy, gdy wytrzymała mocne tempo do ostatnich metrów.
Trudno nie mieć nadziei, że sobota będzie najpiękniejszym polskim dniem w Whistler Olympic Park, tym bardziej że bojowość Polki rośnie, a codzienne treningi układane przez trenera Aleksandra Wierietielnego (przykład: dwa razy 10 km krokiem łyżwowym, między nimi 5 km tylko pod górę) powodują tylko uśmiech Justyny i uwagę: – Mogłabym tak biegać cały dzień.