Ale czy ktoś z państwa ogląda te mistrzostwa w telewizji? Bo ja tak i bywało, że nie mogłem się oderwać.
Mój stosunek do futbolu kobiecego uległ zasadniczej zmianie. W drugiej połowie lat 70., po całonocnej podróży rozklekotanym autokarem z piłkarkami Polonii Polam na mecz z Checzą do Gdyni, dałem się nawet przekonać do racji tych dziewczyn, ale nie mógłbym nikomu polecić ich popisów na boisku. Krótko mówiąc, miało to niewiele wspólnego ze sportem o tej samej nazwie, znanym nam z boisk Legii, Górnika czy Ruchu. Nasza drużyna dziennikarska FC Publikator, chcąc pomóc dziewczynom, które wtedy założyły swoją ligę, rozgrywała czasami z nimi mecze pokazowe. Nie trwało to długo, ponieważ my podchodziliśmy do nich z galanterią, jak do dam, a one chciały być traktowane jak chłopaki. Więc nie tylko nas faulowały, wiedząc, że nie spotkają się z rewanżem, ale w sytuacjach podbramkowych kłuły nas po pośladkach szpilkami znaczków, które przed meczem daliśmy im na pamiątkę. Wtedy wiele z tych dziewczyn grą w piłkę leczyło rozmaite kompleksy, a zwłaszcza niedostatki urody. Niektóre zdecydowanie miały rację, ale gdyby grały jak Messi, nikt by nie patrzył na twarz i nogi prostowane na beczce. Wola zrównania płci na boisku objawiała się również tym, że ubliżały sobie, mówiąc zarówno „ty k...", jak i „ty ch..." podczas sprzeczek na polu karnym.
Dzisiaj kobiecy futbol nie jest już przedmiotem żartów
Dziś piłka w wykonaniu kobiet przestała być przedmiotem żartów i drwin. Amerykanka Mia Hamm, Brazylijka Marta, Niemka Birgit Prinz to prawdziwe gwiazdy, którym Sepp Blatter wręcza nagrody dla najlepszych na świecie na tej samej gali co Messiemu i Cristiano Ronaldo. Mecz Niemek z Nigeryjkami obejrzało prawie 50 tysięcy widzów na stadionie we Frankfurcie i ponad 16 mln przed telewizorami tylko w Niemczech. To się fajnie ogląda, bo na boisku jest dużo miejsca, pada wiele pięknych bramek po akcjach i z rzutów wolnych, więc przypomina to romantyczny futbol męski sprzed kilkudziesięciu lat. Czego więcej chcieć.