Odnoszę wrażenie, że obserwujemy coś w rodzaju kryzysu związanego z grą piłkarzy zagranicznych w klubach ekstraklasy. Sprawa jest cienka i dyskusyjna, bo przecież to Wisła, niemal bez Polaków (tylko Radosław Sobolewski, Cezary Wilk i Patryk Małecki), jest wciąż aktualnym mistrzem Polski. W wielu innych drużynach cudzoziemcy mają bardzo duży wpływ na grę: Danijel Ljuboja i Mirosłav Radović w Legii, Bruno i Edgar Cani w Polonii, Saidi Ntizabonkiza w Cracovii, Prejuce Nakoulma w Górniku, Abdoul Razak Traore w Lechii, bodaj dziesięciu zagranicznych graczy w kadrze Lecha.

Tylko w bardzo nielicznych przypadkach cudzoziemcy stanowią dla ekstraklasy cenną zdobycz. Nawet jeśli grają lepiej od polskich konkurentów, rzadko identyfikują się z klubem. Nie uczą się polskiego, nie obchodzi ich historia miejsca, w którym się znajdują. To dla nich tylko miejsce pracy. Dziś są w Krakowie czy Poznaniu, jutro trafią do innego kraju. W ciągu kilku lat kariery muszą zarobić jak najwięcej i tylko to ich interesuje. Mało jest takich jak Aleksandar Vuković z Korony, który mówi po polsku, jakby się tu urodził i wrócił do naszego kraju, bo tu czuje się najlepiej.

Lech zdobył tytuł mistrza Polski dzięki piłkarzom zagranicznym, a potem zaczęły się jego kłopoty. Teraz ta sama choroba trawi od kilku miesięcy Wisłę.

Zagraniczni piłkarze są zwykle opłacani lepiej od Polaków, mimo że niekoniecznie lepiej grają. Pieniądze, jakie płacą im prywatni właściciele klubów, bywają niemoralne, bo jak nazwać inaczej kwoty przekraczające grubo 50 tysięcy złotych miesięcznie dla piłkarzy siedzących na ławkach rezerwowych? Często, zwłaszcza kiedy zbliża się termin ważności ich kontraktów, tracą zapał, chronią nogi, przestaje im zależeć na zwycięstwach. Myślą o sobie. Kiedy w drużynie jest kilku zawodników z tego samego kraju lub kręgu kulturowego, można być pewnym, że wcześniej czy później dojdzie do konfliktów. Przekonała się o tym kiedyś Legia, zakochana w Brazylijczykach. Tyle że oni nie dorośli.

Współczuję Michałowi Probierzowi i Jackowi Bednarzowi, którzy muszą posprzątać w Wiśle i powoli wprowadzają do drużyny młodych Polaków. Ale przecież trudno zarzucić ich poprzednikom, że robili coś nie tak. W końcu polityka zatrudniania zagranicznych piłkarzy, trenerów i dyrektora sportowego przyniosła tytuł mistrza Polski. Tyle że ani liga, ani Wisła nic już z tego nie mają. Nic nie mam przeciw zagranicznym piłkarzom, pod dwoma jednak warunkami: że będą lepsi od polskich i że budując drużynę, nie zapomnimy o proporcjach.