Bo - jak powszechnie wiadomo - mistrzostw Europy nie przegrali piłkarze i Franciszek Smuda, tylko PZPN i Grzegorz Lato.
Akurat pod tym względem panuje zgodność nawet w szeregach partii rządzącej. Minister sportu Joanna Mucha stwierdziła, że „nie zostały stworzone naszej drużynie warunki, które umożliwiłyby osiągnięcie takiego sukcesu, na jaki liczyliśmy", więc zmiany w PZPN są konieczne. Wiedza prezesa Kaczyńskiego i minister Muchy o polskiej piłce nie wzbudza zazdrości.
Wprawdzie PZPN nie jest organizacją o wysokim stopniu zaufania, ale akurat w sprawie przygotowań do Euro nie można mu niczego zarzucić. Nigdy wcześniej reprezentacja nie miała tak dobrych warunków jak obecnie. Nie oznacza to oczywiście, że PZPN-u nie trzeba zmieniać, wprost przeciwnie. Problem polega na tym, że tej twierdzy nie da się wziąć siłą ani głodem. Przekonali się już o tym ministrowie sportu, na wniosek których wprowadzano do PZPN kuratorów. Było ich trzech i wszyscy uciekali z podkulonymi ogonami. Sparzył się na tym i PiS, i PO, a ulubiony minister Jarosława Kaczyńskiego Tomasz Lipiec dziś już jest po wyroku, chociaż nie za PZPN akurat.
Prezes wyciągnął więc wnioski. Biorąc pod uwagę prawdopodobną reakcję FIFA i UEFA wobec interwencji polityków w wewnętrzne sprawy związku, proponuje, aby Zbigniew Boniek pogadał z Michelem Platinim, a Michał Listkiewicz z Seppem Blatterem. Niestety, pogadać to sobie może prezes z Adamem Hofmanem, a w sprawach poważnych obowiązują inne standardy.
Boniek i Listkiewicz dowiedzieli się o planach prezesa Kaczyńskiego z mediów i prawdopodobnie jeszcze tarzają się ze śmiechu. Bońkowi tak blisko do PiS jak Franciszkowi Smudzie do Barcelony. Listkiewicz był prezesem PZPN, kiedy premier Kaczyński spuścił ze smyczy Lipca. A kiedy do Warszawy przyjechał Platini i rozmawiał z Kaczyńskim, premier kazał trzymać prezesa związku w przedpokoju, mimo że to Listkiewicz załatwiał nam Euro.