Pływanie to najsilniejszy sport olimpijski Ameryki. Tak z nielicznymi wyjątkami było na igrzyskach od lat 20., a nazwiska Johnny'ego Weismullera, Marka Spitza, Matta Biondiego znają wszyscy, nie tylko kibice.
Obywatel USA musi umieć pływać i od szkoły podstawowej to hasło jest realizowane. Działa sprawdzony system zawodów od dzieci w przedszkolach po uniwersytety i system stypendialny na amerykańskich uczelniach (co roku 1800 miejsc dla mężczyzn i 3000 dla kobiet).
Pekin wystarczy
Siłę pływania sportowego buduje się w liceach i wyższych uczelniach, ale nic nie ma za darmo. Treningi zaczynają się od pobudki o 4–5 rano, przed lekcjami. Za to dostęp do wody jest niemal wszędzie – w USA jest około 500 basenów w rozmiarach olimpijskich (w Wielkiej Brytanii – 22, w Polsce – szkoda pisać).
Do tego dochodzą mocni sponsorzy, świetne kluby i akademie pływania, w których gwiazdami są też trenerzy – to wszystko składa się na sukces, któremu nie zagroził nawet państwowy doping w byłej Niemieckiej Republice Demokratycznej.
Dziś największą gwiazdą pływania jest Michael Phelps, który jednak nie chce, by poganiała go własna sława. Osiem złotych medali z Pekinu wystarczy. – Nikt nie powinien oczekiwać powtórki. Zaufajcie mi, to był ten jeden raz – mówił dziennikarzom po kwalifikacjach w Omaha trener Phelpsa Bob Bowman. Dla pewności jednak dodał: – Skreślamy z programu 200 m kraulem. Michael nie jest maszyną do młócenia wody.