Raz myślał, czy się nie poddać. Po czwartej tomografii, to był ten jeden dzień zwątpienia. Wcześniej jakoś się trzymał. Nawet wtedy, gdy otworzył oczy w szpitalu i nie wiedział, skąd się tam wziął.
Kiedy go po kilku dniach w szpitalnym łóżku i pierwszych trzech tomografiach wypisali, poszedł trenować. Lekarze nie byli do końca przekonani, ale on chciał. Koledzy z wioślarskiej ósemki wysyłali ze zgrupowania w Portugalii SMS-y i e-maile, że czekają i że na pewno zaraz do nich wróci.
Była połowa marca. Do startu na igrzyskach mieli cztery i pół miesiąca, dużo czasu. Ale wyniki czwartej tomografii były złe: krwiak w głowie rośnie, zamiast się wchłaniać. Lekarz był nieubłagany: przez najbliższy miesiąc żadnych treningów poza spacerami i jazdą na rowerze.
Mikołaj Burda pamięta, jak tego dnia wieczorem, leżąc obok żony, powiedział, że chyba go jednak te trzecie igrzyska ominą. Ale wszyscy pocieszali, kazali wierzyć, mówili, że cokolwiek się stanie, będą z nim. Posłuchał. Rozstrzygające miało być następne prześwietlenie, po miesiącu bezczynności. Wyniki dostał w południe: krwiak się wchłonął. O godz. 16 był już na treningu.