Mistrz rodzi się w głowie

Napastnik Legii Marek Saganowski o aferze alkoholowej, kłopotach z sercem i mistrzostwie.

Publikacja: 13.05.2013 01:24

Marek Saganowski ma 35 lat, w 1998 roku wywalczył mistrzostwo z ŁKS Łódź

Marek Saganowski ma 35 lat, w 1998 roku wywalczył mistrzostwo z ŁKS Łódź

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak now Piotr Nowak

Rz: Legia w Białymstoku pokazała charakter?

Marek Saganowski:

Musiała. Dobrze zaczęliśmy mecz, byliśmy bardzo skoncentrowani, żeby wszystko szło po naszej myśli od pierwszej minuty. Mam nadzieję, że sytuacja z Danijelem Ljuboją i Miroslavem Radoviciem w jakimś stopniu zdopingowała nas do jeszcze cięższej pracy. Nikt nie chce, żeby powtórzył się poprzedni sezon, kiedy mistrzostwo wymknęło się na ostatniej prostej. Mogę mieć żal do Radovicia i Ljuboi, że świętowali zdobycie Pucharu Polski tak oficjalnie, bo to bije we wszystkich zawodników Legii, ale myślę, że Miro dzięki otrzymanej szansie pokaże, że potrafi się nie tylko bawić do rana, ale także świetnie grać w piłkę.

Mówiło się, że Legia może przegrać w tym roku mistrzostwo tylko sama ze sobą. Dlaczego w tym klubie zawsze musi się coś dziać?

Ciężko doszukać się w nocnym imprezowaniu profesjonalizmu. Każdy z nas robił jakieś błędy, ale szkoda, że koledzy tak nagannie zachowali się akurat w takim momencie. Mnie się coś takiego nigdy nie przydarzyło i raczej nie przydarzy. Też lubię wyjść w miasto i się zabawić, ale trzeba wiedzieć, kiedy to robić.

Przegrany 0:1 mecz ze Śląskiem był dla was ostrzeżeniem?

Śląsk nas stłamsił, szybko straciliśmy bramkę i do końca nie byliśmy w stanie opanować nerwów. Czuliśmy, że idzie nam bardzo ciężko, ale sprzyjało nam szczęście i puchar został w Warszawie. Dziwny to był wieczór, bo z jednej strony byliśmy smutni i zaniepokojeni tym, co wydarzy się w przyszłości, z drugiej – zdobyliśmy w końcu prestiżowe trofeum. Do mnie Puchar Polski przyszedł pod sam koniec kariery. Do tej pory trzy razy grałem w finale, dwa razy w ekstraklasie i raz w Grecji, a za każdym razem patrzyłem, jak puchar wznoszą nasi rywale.

Powiedział pan ostatnio, że kwestia mistrzostwa rozstrzygnie się w głowach...

Bo głowa jest ważna, przez wydarzenia z poprzedniego sezonu drużyna ma większe doświadczenie, ale na razie nie wiadomo, czy wyciągnęła wnioski z tamtej sytuacji. Nie rozmawiamy w szatni o psychice i nerwach, ale myślę, że po meczu ze Śląskiem każdemu zapaliła się lampka ostrzegawcza. Cieszę się, że taka nerwowość w grze nie powtórzyła się w Białymstoku. W tym sezonie mamy silniejszą drużynę niż przed rokiem, jest więcej wypoczętych zawodników, trener może dokonywać zmian. Teraz będziemy grali co tydzień, więc będzie też dłuższy czas na regenerację.

Stał się pan najważniejszym napastnikiem w drużynie, a przecież jesienią przez problemy z sercem nie trenował pan przez kilka miesięcy.

Po przyjściu do Legii musiałem najpierw udowodnić, że nadaję się jeszcze do gry na najwyższym poziomie, wielu przecież w to wątpiło. Udało mi się, chciałem grać o mistrzostwo, zdobywać trofea, nawet pod koniec kariery. Mocno pracowałem i czułem wsparcie swojej rodziny, która wierzyła, że wcześniej czy później wrócę na szczyt. Kłopoty z sercem mocno odbiły się na mojej psychice, ale wszystko okazało się nieporozumieniem. To nie wada, tylko przypadłość, opisana do tej pory jedynie na podstawie trzech pacjentów na świecie. Badania błędnie wykazują powikłania po przebytej chorobie serca, ale przeszedłem dodatkowe testy w najlepszych klinikach, konsultowaliśmy się z wieloma profesorami i stwierdzono, że jest na tyle dobrze, że mogę grać. Gdybym miał wątpliwości, przestałbym uprawiać sport. Tej przypadłości nie można było wykryć wcześniej, bo często zaczyna się ujawniać dopiero po długim czasie.

Miał pan trudne chwile, myślał pan o końcu kariery?

W takich sytuacjach nie myśli się o tym, że nie będzie można już biegać po boisku. Chodzi tylko o normalne życie. Patrzyłem na swoich dwóch synów i wiedziałem, że najważniejsze jest, by uczestniczyć w ich dojrzewaniu.

Zostanie pan w Legii na kolejny sezon?

Poczekajmy z tym, teraz najważniejsze jest mistrzostwo. Będziemy rozmawiali z prezesem o mojej przyszłości, zobaczymy, co nam przyniesie życie. Planowanie w moim zawodzie nie ma sensu. Jak miałem 22 lata, to myślałem, że tu podpiszę, tam pogram i czego to ja nie zrobię. A później różnie bywało, los przynosił mi wiele rzeczy – dobrych, ale niestety także złych.

Żałuje pan czegoś?

Jestem zadowolony z własnego życia, nie patrzę, kto ma lepiej, a kto gorzej, nie porównuję. Próbuję brać z niego, ile się da, ale lubię też dzielić się tym, co dostałem.

18 maja gracie z Lechem o mistrzostwo Polski. To będzie decydujące spotkanie?

Są jeszcze cztery mecze o mistrzostwo. Nie spodziewałem się, że Lech będzie tak długo dotrzymywał nam kroku. Na początku sezonu myślałem, że o mistrzostwo walczyć będzie raczej Polonia Warszawa, która miała bardzo silny skład. Nieźle prezentował się też Śląsk Wrocław, z którym przegraliśmy spotkanie o Superpuchar Polski. Dostawaliśmy znaki, że będzie ciężko, o Lechu też się rozmawiało, ale tak dobra postawa tej drużyny to jednak trochę niespodzianka.

Do tej pory mistrzostwo wywalczył pan tylko z ŁKS Łódź w 1998 roku. Śledzi pan to, co dzieje się w tym klubie?

Nadal jestem z nim bardzo związany, mam miejsce w zarządzie akademii ŁKS, która będzie budowała klub od początku. Boli mnie to, co się stało. Wielka firma zniknęła z piłkarskiej mapy, między innymi z winy miasta, które nie chciało pomóc.

—rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Rz: Legia w Białymstoku pokazała charakter?

Marek Saganowski:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Sport
Nie chce pałacu. Kirsty Coventry - pierwsza kobieta przejmuje władzę w MKOl
Sport
Transmisje French Open w TV Smart przez miesiąc za darmo
Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025