Nie tak to miało wyglądać. Przynajmniej w Kolorado. Broncos byli murowanymi faworytami 48. Super Bowl. W przeciwieństwie do rywali mieli już na koncie dwa tytuły (1998 i 1999). W sezonie zasadniczym zdobyli najwięcej punktów w historii NFL (606). A przede wszystkim zwycięstwo miał zapewnić rozgrywający Peyton Manning, który piąty raz w karierze został wybrany MVP rozgrywek. W Denver już zapewne zastanawiano się, jak najlepiej wyeksponować trofeum.
Broncos widocznie zapomnieli, że aby cieszyć się z pucharu, trzeba wygrać mecz. A Seahawks udowodnili, że w finale nie znaleźli się przez przypadek. Już od pierwszych minut nie pozwalali rywalom na rozwinięcie skrzydeł. Grali bardzo skutecznie w obronie (pierwsze punkty zdobyli dzięki safety – powaleniu gracza drużyny przeciwnej w jego polu punktowym), często zatrzymywali zagrania ofensywne rywali. To zresztą nie powinno dziwić, ponieważ zespół z Seattle to najsilniejsza defensywa ostatniej dekady (231 straconych punktów). Do tego całkowicie zawiódł ten, który miał prowadzić Broncos do zwycięstwa. Peyton Manning nie przypominał zawodnika z wcześniejszych spotkań. Jego podania zwykle były zbyt słabe lub za mocne. Koledzy z drużyny mieli problem z przechwyceniem piłki. Za to bez kłopotu radziła sobie z tym defensywa z Seattle.
Manning będzie chciał jak najszybciej zapomnieć o niedzielnym wieczorze. W przeciwieństwie do rozgrywającego Seahawks, Russella Wilsona. 25-latek występuje na boiskach NFL od 2012. W drafcie został wybrany dopiero z numerem 75. Ale wczoraj poprowadził swój zespół do triumfu w najważniejszym meczu sezonu. Jego zagrania były niebywale dokładne. Skrzydłowi bez problemu łapali piłkę. Parę przyłożeń to zasługa doskonałych podań Wilsona.
Lecz kibice nie zapomnieli, co było siłą Seahawks przez cały sezon. W głosowaniu na najlepszego zawodnika spotkania zwyciężył linebacker Malcolm Smith. Gracz formacji obrony został wybrany MVP finału pierwszy raz od 2003 (wtedy wygrał Dexter Jackson z Tampa Bay Buccaneers). Dzięki dokładnemu atakowi oraz szczelnej defensywie zawodnicy i kibice z Seattle pierwszy raz mogli cieszyć się z tytułu mistrzowskiego. Radość jest tym większa, że niedoceniany klub upokorzył faworyta pokonując go 43:8.