Lechowi udało się to, co nie wyszło mu w finale Pucharu Polski. Wtedy, dwie minuty po zdobyciu prowadzenia, Zaur Sadajew przegrał pojedynek z Dusanem Kuciakiem. Gdyby zdobył bramkę, Lech miałby znacznie większe szanse na zwycięstwo. Tym razem poznaniacy wbili Legii dwa gole w ciągu dwóch minut i to przesądziło o wygranej.
Po zwycięskim finale przed tygodniem Legia chyba zbyt uwierzyła w swoją wyższość, zapominając, że zdobyła Puchar Polski dość szczęśliwie. Teraz, po nudnej pierwszej połowie, być może utwierdziła się w przekonaniu, że nie może jej się stać krzywda. Dwa szybkie ciosy przyjęte tuż po przerwie musiały zrobić wrażenie.
Lech tym razem przyjechał na Łazienkowską z bramkarzem, jak ktoś złośliwie zauważył, nawiązując do finału Pucharu Polski.
Atakujący legioniści musieli przez cały czas pamiętać o obronie, gdy raz zapomnieli, a może zlekceważyli Zaura Sadajewa, który biegł spokojnie przez kilkadziesiąt metrów jak na paradzie, nieszczęście było blisko. Gdyby Sadajew strzelił w tej sytuacji bramkę (trafił w słupek), w gazetach pisano by o nokaucie, a gola porównywano do lobów Leo Messiego.
Henning Berg niczego nowego nie wymyślił, a jego wybory personalne i koncepcje każą zapomnieć, kto był jego trenerem w Manchesterze Utd. Niezależnie od tego, kto będzie najlepszy na końcu – Legia czy Lech – warszawianie są słabsi niż w poprzednim sezonie. Legia przez złą politykę transferową i niewyróżniającą się niczym pracę trenera traci dużo. Od złotego rogu do sznura już tylko krok.
Podbeskidzie grało pierwszy raz pod nowym trenerem Dariuszem Kubickim. Zmiana szkoleniowca w tej fazie rozgrywek to dość ryzykowny krok. Wydawałoby się, że prezes Podbeskidzia Wojciech Borecki jako były piłkarz i trener to rozumie. Borecki zwolnił Leszka Ojrzyńskiego, ponieważ Podbeskidzie nie zakwalifikowało się do ósemki mistrzowskiej. Z taką drużyną Ojrzyński i tak zrobił więcej, niż się spodziewali obiektywni obserwatorzy. Chodziło chyba jednak bardziej o to, że jest trenerem mającym swoje zdanie i charakter, nieulegającym prezesom, którzy wiedzą o prowadzeniu drużyny mniej niż on. Leniwi piłkarze też nie lubią trenera, który od nich wymaga. I dopóki wygrywa, to się go toleruje. Po porażce już nie trzeba uzasadniać zwolnienia. W tej sytuacji nie dziwi, że prezes zastąpił Ojrzyńskiego jego przeciwieństwem. Dariusz Kubicki na mojej liście trenerów zajmuje miejsce w pobliżu Czesława Michniewicza.
Na wszystkich stadionach przez pierwsze dziesięć minut meczów kibice nie dopingowali swoich drużyn. Nie wiem, czy nazwać to pamięcią po zmarłym tragicznie kibicu z Knurowa, czy formą protestu przeciw działalności policji. Właśnie ten wątek pojawiał się na transparentach wywieszanych przez kibiców na trybunach. Smutne, że demonstrując na co dzień pogardę dla każdego przeciwnika z innego miasta lub dzielnicy, kibice potrafią mówić jednym głosem, tylko kiedy mają wspólnego wroga: policję albo PZPN. A w środowiskach wszystkich klubów radykalni i nietolerancyjni kibice powinni zacząć od porządków we własnych szeregach. Byłoby mniej zadym i interwencji policji, a więcej przyjemności na trybunach.