Ponad 12 tysięcy ludzi obejrzało w minioną sobotę w Inglewood (Kalifornia) efektowne zwycięstwo jednego z najmocniej bijących mistrzów zawodowego boksu. 20. z rzędu wygrana przed czasem pięściarza urodzonego w Karagandzie musi robić wrażenie, tym bardziej że w tej kategorii nie widać nikogo, kto mógłby go zatrzymać.
Gołowkin, syn Koreanki i Rosjanina, zmiata z ringu kolejne przeszkody i powtarza, że jest gotowy podjąć każde wyzwanie. Nie w przyszłości, tylko już teraz. Nie jest to kokieteria. „Triple G", czyli Giennadij Giennadijewicz Gołowkin, jest w stanie zrobić z innymi mistrzami wagi średniej to samo co z ostatnim rywalem, nie wyłączając Miguela Angela Cotto, czempiona WBC.
Bokser z Kazachstanu ma 33 lata, za sobą piękną karierę amatorską: mistrzostwo świata juniorów (2000 r. w wadze 63,5 kg) i seniorów (2003 r. w 75 kg), złoty medal igrzysk azjatyckich (2002 r., 71 kg) i srebro igrzysk olimpijskich (2004 r., 75 kg) oraz wiele wygranych prestiżowych turniejów. Na zawodowych ringach nie znalazł jeszcze pogromcy, stoczył 33 walki, wszystkie wygrał, w tym 30 przed czasem. Do niego należy pas WBA Super.
Kiedy był jeszcze zawodnikiem niemieckiej grupy Universum i mieszkał w Hamburgu, też wygrywał efektownie, ale nie roztaczał wokół siebie takiej grozy jak teraz. Owszem, wiedziano, że jest świetnym pięściarzem, ale nie dostał szansy, by to udowodnić w walkach z najlepszymi. Niemcy mieli wtedy swojego wielkiego mistrza wagi średniej Felixa Sturma i nie zamierzali ułatwiać życia Gołowkinowi. A może mieli świadomość, że w jego ewentualnym starciu ze Sturmem wynik może być tylko jeden?
Dziś sytuacja jest inna. W Kalifornii, gdzie pięściarz grupy K2 (braci Kliczków) mieszka i trenuje pod okiem Abela Sancheza, zrobił wielki krok do przodu i zna go już cały bokserski świat. Za sobotnią walkę z Williem Monroem Jr. otrzyma 1,5 mln dolarów (rywal tylko 100 tysięcy), więc jego cena też szybko rośnie.