Sen z powiek spędza mi jednak co innego – coraz mniej gra w niej Polaków. Owszem, w kadrach ich nie brakuje, ale bardzo często oglądają zmagania kolegów z drużyny z wysokości trybun lub w internecie.Kilka klubów w angażowaniu zagranicznych hokeistów przekroczyło granice zdrowego rozsądku. Proporcje między Polakami i obcokrajowcami są zachwiane, co nie wróży dobrze polskiemu hokejowi. Posłużę się przykładem Comarch Cracovii, niedawno w meczu przeciwko JKH GKS Jastrzębie szkoleniowiec „Pasów” Rudolf Rohaczek znalazł w kadrze meczowej miejsce dla… pięciu Polaków. Byli to Robert Kowalówka, Damian Kapica, Patryk Gosztyła, Filip Drzewiecki i Sebastian Brynkus. Gosztyła przemknął przez taflę niczym meteor, by tylko spełnić wymogi regulaminowe o grze dwóch młodzieżowców. Brynkus przed kilkoma laty był bardzo utalentowanym i obiecującym hokeistą, ale po przeprowadzce z Podhala do Cracovii stanął w miejscu, więc podejrzewam, że w przyszłości nasza reprezentacja nie będzie miała z niego wiele pożytku.A przecież to drużyna narodowa decyduje o jakości i prestiżu danej dyscypliny sportu, w tym przypadku hokeja. Jeżeli w PHL nadal będzie panowała wolnoamerykanka, za kilka lat w reprezentacji będą grali zawodnicy, którzy będą musieli tylko umieć jeździć na łyżwach i trzymać kij. A wtedy na dobre utkniemy na peryferiach hokeja.Od NHL i KHL dzielą nas lata świetlne, nigdy też – moim zdaniem – nie zbliżymy się do poziomu ligi niemieckiej, czy czeskiej. Wiem, co mówię, bo miałem okazję oglądać mecze w Trzyńcu. W tej sytuacji powinno nam zależeć, by reprezentacja Polski nie była chłopcem do bicia. Pomóc mógłby regulamin PHL, w którym w jednym meczu mogłoby grać co najwyżej 10 obcokrajowców, czyli dwie piątki. Dwie kolejne stanowiliby Polacy, z czego pięciu do 23. roku życia. Tylko taka metoda może sprawić, że drużyna narodowa wydostanie się z bagna. A właściciele klubów, chętnie szastający pieniędzmi na lukratywne kontrakty obcokrajowców, niech ich część przeznaczą na szkolenie młodzieży.