Rzeczpospolita: Na razie wszystko po staremu i jak zwykle Polacy zafundowali nam horror i palpitacje serca...
Artur Siódmiak: Jesteśmy drużyną, która rzeczywiście bardzo często rozstrzyga losy meczów w końcówkach. Było trochę nerwowości, ale na szczęście po raz kolejny nasi zawodnicy pokazali, że gdy innym krew się gotuje, oni potrafią zachować spokój. Serbowie zagrali bardzo dobry mecz, szczególnie w defensywie, a jednak potrafiliśmy im rzucić 29 bramek. Warto to odnotować. My z kolei w obronie, szczególnie w pierwszej połowie, na zbyt dużo pozwalaliśmy rywalom. No ale mieliśmy Sławka Szmala w bramce, który w decydującym momencie obronił rzut karny.
Większość kibiców pamięta pana rzut z połowy boiska pięć sekund przed końcem meczu z Norwegami na mistrzostwach świata w 2009 roku...
Takie dramaty są najbardziej przez kibiców pamiętane. Wspomina pan mój rzut z Norwegią, wtedy też mieliśmy dużo szczęścia. W beznadziejnej sytuacji odzyskaliśmy piłkę i udało nam się rzucić bramkę w niewiarygodny sposób. Zawsze mamy w drużynie zawodników, którzy nie boją się w newralgicznej sytuacji wziąć na siebie odpowiedzialności. Czy to oddać rzut, czy jak Sławek Szmal w piątek przeciwko Serbii obronić rzut karny.
Szmal został bohaterem, ale czy zgadza się pan z opinią, że to jednak nie był jego mecz?