Bo Marek jako fotoreporter pracował m.in. na mundialach w Hiszpanii i w Meksyku, był przyjacielem Antoniego Piechniczka i jego zawodników. Kiedy Argentyna w roku 1986 zdobyła mistrzostwo świata, Marek wdarł się do szatni i fotografował Diego Maradonę, w tym czasie argentyńscy fotoreporterzy kłębili się pod drzwiami.
Wielgus nie mógł usiedzieć na miejscu. Był wydawcą magazynu „Mecz" i sponsorem Polonii Warszawa, kiedy w roku 1993 wróciła do ekstraklasy (co uświetniono pokazem sztucznych ogni). Był także przewodniczącym sejmowej Komisji Kultury Fizycznej i Sportu. Zginął w katastrofie lotniczej w Dominikanie.
Do kościoła na Senatorskiej przyszło sporo osób.
Polonia zapomniała, mimo że na stadionie przy Konwiktorskiej jest tablica poświęcona Wielgusowi. Było kilku dziennikarzy i tylko jeden piłkarz, mimo że Marek robił zdjęcia setkom graczy.
Przypomniało mi to pogrzeb sprzed lat. W roku 1983 w Józefowie koło Otwocka żegnaliśmy Edwarda Ałaszewskiego – przedwojennego piłkarza ligowego, siatkarza, koszykarza, a przede wszystkim najsłynniejszego karykaturzystę sportowców (i uczestników konkursów chopinowskich). Swoim ołówkiem uwiecznił wielu wybitnych zawodników. Na pogrzeb nie przyszedł żaden. Trumnę z kościoła wynosili dziennikarze.