Hiszpania odpadła, bo już nasyciła się sukcesami, nie podeszła do turnieju zmobilizowana, a jej sposób gry przestał straszyć przeciwników. Włochy pożegnały się z Euro po karnych, więc to nie jest powód do wstydu. Anglia – bo mentalnie tkwi wciąż w XIX wieku.
Belgia może mieć problem, bo zespół składa się z wielu zdolnych graczy, którzy jednak bardziej niż dobro wspólne cenią sobie własne. Co z tego, że Eden Hazard był jednym z najbardziej widocznych ofensywnych pomocników mistrzostw, a niektóre szarże Kevina De Bruyne przypominały te z Manchesteru City czy wcześniej Wolfsburga, skoro gra Belgów nie miała płynności.
W meczu z Walią Belgowie doświadczyli tego samego co Polacy w spotkaniu z Portugalią – po szybko zdobytym golu nie dołożyli drugiego, żeby mieć spokój. Po kwadransie powinni prowadzić 2:0 lub 3:0 i nikt, z rywalami włącznie, by się temu nie dziwił.
Kiedy Walijczycy zaczęli strzelać, stosunkowo młodzi, coraz bardziej zaskoczeni Belgowie nie potrafili temu zaradzić. Nie stali się jedenastką, która jednoczy się w obliczu niebezpieczeństwa.
Symbolem ich słabości stał się gol Hala Robsona-Kanu, poprzedzony zwodem w polu karnym, po którym trzej belgijscy obrońcy odwrócili się w niewłaściwą stronę. Przypominało to najpiękniejsze akcje z podwórek i boisk szkolnych, gdy lokalny małoletni as ośmiesza drągali z sąsiedniego osiedla. A przecież Robson-Kanu, napastnik Reading, to nie jest artysta, po którego sięgnie natychmiast Real Madryt.