Te drużyny nigdy nie spotkały się podczas wielkiego turnieju, bo Walia dotarła na tak wysoki poziom tylko raz, kiedy rodzice Garetha Bale'a byli dziećmi. Portugalia już tam bywała. Pierwszy raz dzięki 24-letniemu chłopakowi, który nawet nie był Portugalczykiem. Urodził się w Mozambiku, jako dziecko pakował klientom buty do kartonów w domu towarowym w Lourenco Marques (dziś Maputo), był jednym z największych samorodnych talentów w historii futbolu. Nie miał żadnych wzorców poza ojcem, który sam grał przeciętnie. Pierwszy telewizor, a w nim mecz, zobaczył dopiero kiedy, mając 19 lat, przyjechał do Lizbony. Upłynęło kilka miesięcy i już o nim mówił cały świat. Nazywał się Eusebio.
Wiążą się z nim nie tylko najlepsze lata Benfiki, która zdobywała Puchar Mistrzów po zwycięstwie nad Realem i trzecie miejsce Portugalii na mistrzostwach świata w Anglii (1966). Eusebio, jego przyszywany wujek Mario Coluna, bramkarz Costa Pereira, napastnicy Santana i Jose Aguas pochodzili z Mozambiku lub Angoli. Byli pierwszą tak liczną grupą piłkarzy z Afryki, którzy nie tylko decydowali o grze europejskiego klubu, ale też zdobywali z nim (i reprezentacją Portugalii) trofea. Oni wytyczali drogę z Afryki do Europy a Mario Coluna wciąż pozostaje wzorem eleganckiego dyrygenta, jakim w jego czasach był Bobby Charlton.
Kiedy Eusebio z kolegami cieszyli się taką popularnością jak dziś Cristiano Ronaldo, Walia miała jednego słynnego gracza, ale ani jednej drużyny znanej w Europie. Graczem tym był John Charles, zwany po prostu „King". Faktycznie, panował na boisku, w barwach Leeds został królem strzelców w Anglii, a jako piłkarz Juventusu – w Serie A. Nazywano go Łagodnym Gigantem, ponieważ wyróżniał się dżentelmeńską grą. Przez siedem lat zajmował miejsce w pierwszej dziesiątce plebiscytu „France Football" na najlepszego gracza w Europie. Charles grał na Stadionie Dziesięciolecia w barwach AS Roma, o czym mało kto już pamięta.
Tak się złożyło, że pierwsze odnotowane mecze w Portugalii odbywały się nie na kontynencie, lecz w Funchal na Maderze, w roku 1875, z inicjatywy osiadłego tam angielskiego studenta Harry'ego Hiltona. Ponad sto lat później blisko tego miejsca urodził się Cristiano Ronaldo. Rodzice dali mu imię na cześć amerykańskiego prezydenta. W tym samym czasie, kiedy Włodzimierzowi Smolarkowi urodził się syn, ojciec nadał mu imię Euzebiusz, na cześć Eusebio.
Wycięte z tygodnika „Sportowiec" zdjęcie Eusebio wisiało nad łóżkiem Kazimierza Deyny w Starogardzie Gdańskim. Ale kiedy wśród piłkarzy reprezentacji modne było chodzenie nawet na zgrupowaniach w koszulkach swoich przeciwników, Deyna najczęściej zakładał koszulkę stopera Walii Mike'a Englanda, z którym wymienił się po meczu w Chorzowie.