Otwarcie wioski olimpijskiej nie wypadło dobrze. Z kilku ekip, które zjawiły się w Barra de Tijuca, także z polskiej (pierwsi przybyli wioślarze), rychło poszły w świat zdjęcia i informacje: że w pokojach brudno, wystają kable, nie działa kanalizacja, nie ma elektryczności, brakuje wody, niekiedy łóżek, nawet czuć zapach gazu. Media z chęcią robią porównania z podobną sytuacją przed igrzyskami w Soczi.
Szefowa polskiej misji olimpijskiej Marzenna Koszewska powiedziała „Rz": – Wioska od 1 kwietnia była zamknięta na cztery spusty, dostęp do budynków i pokoi miał tylko komitet organizacyjny oraz MKOl. Za odbiór wioski w całości odpowiadają działacze RIO 2016 i oni koordynowali ten proces. Oczywiście wizytowaliśmy wioskę wcześniej w trakcie budowy, zobaczyliśmy budynek i pokoje przykładowe – były super. Dopiero tydzień temu, 18 lipca, wioska została otwarta dla misji narodowych komitetów olimpijskich, by można było przygotować pomieszczenia do przyjęcia ekip. Z zewnątrz wszystko prezentowało się dobrze, budynki wyglądają nowocześnie, nie było się do czego przyczepić, może tylko po kobiecemu od razu zwróciłam uwagę na brudne okna. Dopiero gdy zaprowadzono nas, trzy kobiety, do polskiego budynku, ręce nam opadły – powiedziała.
Marzenna Koszewska zobaczyła rozgrzebaną budowę: brud, pełno gruzu, brak światła, dziury w ścianach, stan zbliżony do dewastacji. Ponieważ już 20 lipca do Rio przybyła pierwsza część polskiej reprezentacji, nie było mowy, by sportowcy zamieszkali w takich warunkach.
Podobne problemy zgłosiły też inne ekipy, najgłośniej protestowali Australijczycy, których pokoje, poza wszystkim innym, nie przeszły testu sprawności toalet, więc trzeba było przenieść delegację do hoteli.
Skarżyli się także sportowcy z Wielkiej Brytanii i Nowej Zelandii. Szwedzka reprezentacja piłkarek nożnych również odmówiła zamieszkania w przydzielonych apartamentach. Brazylijskie gazety podały, że Amerykanie, Włosi i Holendrzy zapłacili za wynajem robotników, którzy w trybie pilnym mieli wykończyć ich pokoje.