Relacja z Rio de Janeiro
Oglądać panią Maję startującą trzeci raz na igrzyskach – to był obowiązek, choćby z szacunku dla pracy i licznych wypadków, jakimi płaciła za spełnianie swej pasji. Przede wszystkim jednak wierzyliśmy, że Polka jest w formie i medal jest blisko.
Panie wywołano pojedynczo na start, najlepsze, startujące z pierwszej linii, wchodziły w rytmie bębnów, wśród nich ta w biało-czerwonym ubiorze, białym kasku i czerwonych rękawiczkach, nr 5 na koszulce z orłem.
Strzał, ruszyły, aż kurz poszedł. Wkrótce zaczęły się trudy wspinaczek i karkołomnych zjazdów. Zaczęły się też ucieczki i pogonie.
Najwcześniej liderką chciała zostać Linda Indergand, Szwajcarka, której dewizą jest: kto nie ryzykuje, nie wie, na co go stać. Zaryzykowała, pędziła pierwsza przez prawie trzy rundy, ale jej przewaga nad grupkami pościgowymi nigdy nie była zbyt duża.