Reklama

Lekkoatletyka: Nie było polskich medali

Polskich medali w ostatni weekend nie było. Mo Farah zdobył drugie złoto, wygrywając bieg na 5 km. Na 800 m najszybsza była Caster Semenya.

Aktualizacja: 21.08.2016 22:53 Publikacja: 21.08.2016 19:23

Caster Semenya bez trudu zdobyła złoty medal.

Caster Semenya bez trudu zdobyła złoty medal.

Foto: AFP

Relacja z Rio de Janeiro

Pożegnanie z olimpijską lekkoatletyką trwało do niedzielnego maratonu, ale na stadionie zrobiono je w sobotę. Z polskiego punktu widzenia największy powab miał finał biegu na 800 m pań – Joanna Jóźwik w półfinale pokazała piorunujący finisz, przypominała trochę dawnych klasyków tej konkurencji, takich jak Brytyjczyk Steve Ovett, atakujących z końca stawki.

Bieg po medale miał oczywiście inne kandydatki do sukcesu niż uśmiechnięta Polka. Miała wygrać Caster Semenya z RPA, której zwycięstwa z racji znanych wątpliwości dotyczących określenia płci biegaczki wciąż raczej dzielą, niż łączą lekkoatletów.

Semenya wygrała, była poza zasięgiem pozostałych zawodniczek, także tych o podobnym wyglądzie i poziomie testosteronu, ale finisz pani Joanny był znów popisowy, nogi poniosły Polkę z ostatniego na piąte miejsce, najlepsze wśród kobiet z Europy, oraz do dobrego rekordu życiowego, który od sobotniej nocy wynosi 1.57,37 min – tylko 0,39 s gorszego od rekordu Polski. Joanna Jóźwik będzie w następnych latach ważną postacią lekkoatletyki nad Wisłą, nie tylko dlatego, że efektownie biega na 800 m. Potrafi też o tym szczerze mówić.

– Jestem z siebie dumna. Przyjechałam do Rio z 30. wynikiem na świecie, wracam z piątym miejscem. Medalistki: Semenya, Francine Miyonsaba z Burundi i Margaret Wambui z Kenii, mają poziom testosteronu zbliżony do męskiego, stąd ich wygląd i wyniki. Jeżeli władze światowej federacji lekkoatletycznej nic z tym nie zrobią, to wciąż będą nie do pokonania. Dla takich zawodniczek jak ja lub Melissa Bishop z Kanady to trochę krzywdzące. Melissa też poprawiła rekord życiowy, pobiła rekord kraju, wystarczyło na czwarte miejsce. Uważam, że powinna być złotą medalistką. Ja czuję się srebrną – mówiła pani Joanna.

Reklama
Reklama

Konkurs skoku wzwyż kobiet też obiecywał polskie emocje, ale było ich niewiele. Kamila Lićwinko została halową mistrzynią świata w 2014 roku w Sopocie, wydawało się wtedy, że wysokość 2 m, nawet więcej, nie będzie dla niej granicą marzeń, ale w Rio skończyła zawody na dziewiątej pozycji.

Odpadła, jak większość uczestniczek, na wysokości 1,97 m, przedtem przechodząc w drugich próbach 1,88 i 1,93. Mistrzynią została Hiszpanka Ruth Beitia, ta sama, która przed dwoma laty w Sopocie dzieliła pierwsze miejsce z Polką. Teraz wystarczyło jej pokonać 1,97 m w pierwszej próbie, podobnie jak dwie poprzednie wysokości. Potem, podobnie jak trójka pozostałych rywalek, trzy razy strąciła 2 m.

Druga była Mirela Demirewa z Bułgarii, trzecia Chorwatka Blanka Vlasić, wciąż niezłomnie walcząca z młodszymi i mniej poturbowanymi przez kontuzje. Jeśli do medali wystarcza 1,97 m, to czemu nie próbować? Mimo licznej reprezentacji zawodniczek konkurs był krótki, niewiele w nim się działo, do czasów rekordu świata Bułgarki Stefki Kostadinowej (2,09 w 1987 r.) lub nieco młodszego rekordu olimpijskiego Rosjanki Jeleny Ślesarenko z Aten (2,06) można było tylko wzdychać.

Polki stanęły jeszcze do sztafety 4x400 m. Zaczynała na ósmym torze Małgorzata Hołub, były powody, żeby się spieszyć. Już po pierwszym okrążeniu dziewczyny z USA i Jamajki oderwały się od reszty, pobiegły przodem załatwić między sobą sprawę złota i srebra.

Polki nie walczyły o medal, choć Patrycja Wyciszkiewicz na drugiej zmianie zbiegła do wewnętrznej krawędzi stadionu jako piąta i na ostatniej prostej była nawet czwarta. Iga Baumgart nie utrzymała tego miejsca, Justyna Święty dobiegła do mety na siódmej pozycji, ponad osiem sekund za pewną swego sławą z USA Allyson Felix. Druga Jamajka, trzecia Wielka Brytania, żadnych zaskoczeń.

W męskiej sztafecie 4x400 m, wedle tradycji kończącej każde wielkie zawody lekkoatletyczne, Polacy spisali się podobnie. Łukasz Krawczuk, Michał Pietrzak, Jakub Krzewina i Rafał Omelko zajęli siódmą pozycję, drugą wśród drużyn europejskich, za Belgami. Wspomnienia dawnych przewag nie wróciły.

Reklama
Reklama

W sobotę na błękitnej bieżni stadionu olimpijskiego pojawiła się raz jeszcze Irena Szewińska. W towarzystwie Siergieja Bubki wręczała medale młociarzom, dała więc całusa inżynierowi Wojciechowi Nowickiemu, którego brąz wynagrodził po części bolesną wpadkę Pawła Fajdka i przypomniał, że Polska to na razie siła w rzutach – trzy medale to nie przypadek.

Ostatni raz stadion zobaczył Usaina Bolta, też z okazji dekoracji za zwycięstwo w sztafecie 4x100 m. Potem, w tunelu, najważniejszy lekkoatleta ostatniej dekady, a może XXI wieku, pożegnał się z Mo Farahem, brytyjskim mistrzem biegów długich, który też zrobił rzecz niezwykłą: jak cztery lata temu w Londynie wygrał biegi na 10 000 i 5000 m. Nawet to nie wystarcza jednak, by być choć w połowie tak popularnym jak Bolt.

W niedzielę lekkoatletyka trafiła już tylko na chwilę na Sambodrom – tam zaczynali i kończyli wysiłek maratończycy. Samba i maraton – połączenie ryzykowne, ale w Brazylii możliwe, nawet w deszczu. Ostatnią konkurencję wygrała oczywiście Afryka, Kenijczyk Eliud Kipchoge przed Etiopczykiem Feyisą Lilesą. Artur Kozłowski był 39., Yared Shegumo 128., Henryk Szost nie ukończył biegu.

Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Sport
Warszawa biegnie po rekord. W niedzielę odbędzie się 47. Nationale Nederlanden Maraton Warszawski
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama