Relacja z Rio de Janeiro
Pożegnanie z olimpijską lekkoatletyką trwało do niedzielnego maratonu, ale na stadionie zrobiono je w sobotę. Z polskiego punktu widzenia największy powab miał finał biegu na 800 m pań – Joanna Jóźwik w półfinale pokazała piorunujący finisz, przypominała trochę dawnych klasyków tej konkurencji, takich jak Brytyjczyk Steve Ovett, atakujących z końca stawki.
Bieg po medale miał oczywiście inne kandydatki do sukcesu niż uśmiechnięta Polka. Miała wygrać Caster Semenya z RPA, której zwycięstwa z racji znanych wątpliwości dotyczących określenia płci biegaczki wciąż raczej dzielą, niż łączą lekkoatletów.
Semenya wygrała, była poza zasięgiem pozostałych zawodniczek, także tych o podobnym wyglądzie i poziomie testosteronu, ale finisz pani Joanny był znów popisowy, nogi poniosły Polkę z ostatniego na piąte miejsce, najlepsze wśród kobiet z Europy, oraz do dobrego rekordu życiowego, który od sobotniej nocy wynosi 1.57,37 min – tylko 0,39 s gorszego od rekordu Polski. Joanna Jóźwik będzie w następnych latach ważną postacią lekkoatletyki nad Wisłą, nie tylko dlatego, że efektownie biega na 800 m. Potrafi też o tym szczerze mówić.
– Jestem z siebie dumna. Przyjechałam do Rio z 30. wynikiem na świecie, wracam z piątym miejscem. Medalistki: Semenya, Francine Miyonsaba z Burundi i Margaret Wambui z Kenii, mają poziom testosteronu zbliżony do męskiego, stąd ich wygląd i wyniki. Jeżeli władze światowej federacji lekkoatletycznej nic z tym nie zrobią, to wciąż będą nie do pokonania. Dla takich zawodniczek jak ja lub Melissa Bishop z Kanady to trochę krzywdzące. Melissa też poprawiła rekord życiowy, pobiła rekord kraju, wystarczyło na czwarte miejsce. Uważam, że powinna być złotą medalistką. Ja czuję się srebrną – mówiła pani Joanna.