Nie wiem, które to już dzieło Bogdana Tuszyńskiego, ale jest ich tak dużo, że w mojej bibliotece zajmują dwie półki. We wszystkich mam dedykacje autora, zmieniające się z latami. Przy każdej okazji mówi, że to już jego ostatnia książka, i na szczęście nie dotrzymuje słowa. Jest w swojej dziedzinie kimś takim, jak grająca wciąż Danuta Szaflarska, piszący kolejną książkę Józef Hen, Andrzej Wajda lub Janusz Majewski, którzy nadal robią filmy wspaniałe, a przy tym czasami „po słonecznej stronie ulicy”.
Bogdan Tuszyński jest legendą dziennikarstwa sportowego i Polskiego Radia. Do historii przeszła rozmowa, jaką na Stadionie Dziesięciolecia przeprowadził z przewodniczącym Rady Państwa Edwardem Ochabem. Zwrócił się do niego per pan, na co usłyszał: „Jestem członkiem partii, proszę się do mnie zwracać: towarzyszu”. Tuszyński zdał sobie wtedy sprawę, że właśnie stracił pracę, ale brnął dalej, bo rozmowa odbywała się na żywo. Spytał więc towarzysza Ochaba, co myśli o szansach Polaków w Wyścigu Pokoju, a w odpowiedzi usłyszał: „Mój Boże, czy ja jestem Duch Święty?”. I Tuszyński został w radiu.
Kilka lat temu obchodziliśmy 80. rocznicę jego urodzin. Na uroczystym obiedzie udawał chorego. Od tamtej pory ukazały się trzy jego książki. Na promocji tej ostatniej w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego (to on stał się spoiwem środowiska dziennikarzy sportowych, bo coś takiego jak KDS praktycznie nie istnieje) zebrało się kilkadziesiąt osób: dziennikarzy, dawnych kolarzy z Ryszardem Szurkowskim na czele i innych ludzi sportu. Średnia wieku: 65 lat, zaniżona przez córkę autora, pisarkę Agatę Tuszyńską.
Większość to znani przed laty dziennikarze. Za starzy, żeby pracować, za młodzi, żeby zaszyć się w domu i milczeć, skoro całe życie pisali lub mówili. Mają jeszcze dużo do powiedzenia, ale rzadko ktoś ich pyta o zdanie. Ciągnie się za nimi to, że żyli i pracowali w PRL, jakby mieli jakiś wybór. Nikt nie zamawia u nich tekstu do gazety. Ich telefony milczą. Raz na jakiś czas przyjeżdżają autobusami na takie imprezy, w znoszonych marynarkach i szerokich krawatach z herbem związku sportowego, otrzymanych na konferencjach w latach 70. Nie kupują modnych marynarek, bo nie każdego na nie stać, zresztą po co, skoro i tak rzadko ruszają się z domu. Bardziej zaawansowani technicznie próbują na Facebooku przekazywać informację, że jeszcze żyją, ale to wyjątki.
Młodych dziennikarzy na promocji leksykonu Bogdana Tuszyńskiego nie widziałem. Kiedy zorientują się, że chcieliby dowiedzieć się czegoś o przeszłości, czego nie znajdą w internecie, okaże się, że nie mają już kogo spytać.