Italia jest w stanie głębokiego szoku. Squadra azzurra, bardzo ważna część włoskiej tożsamości narodowej, po katastrofalnych barażach ze Szwecją (0:1, 0:0) nie zagra w finałach mistrzostw świata. Przedtem zdarzyło się to tylko raz: 60 lat temu. Nomen omen, turniej rozgrywano w Szwecji.
60 milionów selekcjonerów
Klęska przybrała rozmiary narodowej traumy. „Czas apokalipsy”, „Koniec”, „Pogrom”, „Śmierć na San Siro”, „Italii nie ma już na świecie” – to tytuły z pierwszych stron najważniejszych włoskich gazet. Trudno się dziwić. Na pierwszych 20 miejscach listy najliczniej oglądanych spektakli we włoskiej telewizji są mecze squadra azzurra. Oriana Fallaci we „Wściekłości i dumie” napisała z żalem, że jej rodacy potrafią się zjednoczyć w patriotycznym uniesieniu tylko wtedy, gdy uda się strzelić ważną bramkę. Nie bez powodu po meczu kapitan Gianluigi Buffon, płacząc, mówił przez ściśnięte gardło o ogromnej wadze społecznej tej porażki, dalece przerastającej jej wymiar sportowy. W komentarzu „Corriere della Sera” czytamy: „Mundial bez Italii to nic. Ale co zrobi Italia bez mundialu, oto jest pytanie”. W ironicznej uwadze dziennika „Libero”: „60 milionów Włochów – selekcjonerów reprezentacji – zostało bez drużyny”, jest wiele prawdy. Wszyscy mają pretensję do Szwedów o brutalną grę, ale głównie o to, że zabili włoskie marzenia o powtórce magicznej berlińskiej nocy sprzed 11 lat, gdy Buffon z kolegami sięgnął po tytuł.
Poczucie narodowej klęski zwiększa to, że jej drugi, decydujący, akt rozegrał się w katedrze włoskiego futbolu: na legendarnym stadionie San Siro w Mediolanie, z udziałem 74 tysięcy fanów, którzy jeszcze kilka minut przed tym, nim dopełnił się los, zagrzewali drużynę do walki, śpiewając hymn. Poza tym, mimo piątkowej porażki w Solnie, jak wynika z sondaży, aż 80 proc. Włochów wierzyło w awans. I wreszcie, jak ujęli to dyskutujący o meczu klienci naszego narożnego sklepiku we wtorek rano, Italia przegrała banalny pojedynek z jaskiniowym szwedzkim futbolem, w którym najsubtelniejszym piłkarskim narzędziem jest maczuga.
Wszyscy wynocha!
Rozżalenie i gorycz w narodzie są ogromne. Mistrz świata z 1982 r. Marco Tardelli zaraz po meczu wypowiedział w studiu TV RAI słowa prorocze: „Teraz zacznie się noc długich noży”. Dwie największe i najpoważniejsze włoskie gazety sportowe „Gazzetta dello Sport” i „Corriere dello Sport” znalazły już receptę na wyjście z kryzysu. Krzyczą z pierwszej strony: „Wszyscy do domu!” i „Wynocha! Wszyscy!” – to pod adresem futbolowego związku, a przede wszystkim prezesa Carlo Tavecchio, selekcjonera Gian Piero Ventury, zarządu ligi i egoistycznych prezesów klubów, którzy rzucają reprezentacji kłody pod nogi. Innymi słowy, całą wierchuszkę włoskiego futbolu powinno się wywieźć na taczkach, najlepiej w czapkach hańby. Po raz pierwszy we Włoszech eksplodował z taka mocą argument powtarzany od lat w Anglii: „Za dużo obcokrajowców. Dla Włochów nie ma miejsca nawet w drużynach juniorskich”.
Bramkarz z klasą
Co trzeźwiejsze analizy faktycznie wskazują, że Ventura nie stanął na wysokości zadania, które go najwyraźniej przerosło. Główne zarzuty dotyczą ciągłych zmian w ustawieniach i braku konsekwencji, ale też ślepego trwania przy kuriozalnych schematach, w których zabrakło miejsca na boisku dla najlepszego obecnie włoskiego piłkarza, obdarzonego wyobraźnią, szybkością, strzałem i dryblingiem Lorenzo Insigne z Napoli.