By pokazać, jak wielkiej rzeczy dokonał 39-letni Marquez, wystarczy rzut oka na statystyki. Jest tylko trzech piłkarzy, którzy zagrali w pięciu turniejach o mistrzostwo świata. Pierwszy był meksykański bramkarz Antonio Carbajal (w latach 1950–1966), drugi Niemiec Lothar Matthaeus (1982–1998). Od niedzieli w tej grupie jest i on.
Były stoper Barcelony wszedł na boisko w drugiej połowie meczu z Niemcami, wziął kapitańską opaskę od Andresa Guardado i przypilnował, by drużyna zachowała czyste konto. Sensacja stała się faktem: Meksyk pokonał obrońców tytułu 1:0. A Marquez od 2002 roku nie opuścił ani jednego meczu mundialu.
Związki z mafią
Jego występ w Rosji stał jednak pod znakiem zapytania. Organizm coraz trudniej znosił grę na wysokim poziomie. W 2016 roku Marquez wrócił do klubu, w którym zaczynał karierę (Atlas Guadalajara). Coraz rzadziej wychodził na boisko, w kwietniu poinformował, że przechodzi na sportową emeryturę.
Selekcjoner Meksyku Juan Carlos Osorio zapowiedział jednak, że weźmie go na mundial, nawet jeśli będzie w słabszej formie. Obiecywał, że znajdzie mu zajęcie w sztabie szkoleniowym, by służył kadrze radą. Szukanie na siłę innych ról, jak się okazuje, potrzebne nie było, choć przez rok Marquez nie rozegrał żadnego spotkania w reprezentacji. Wszystko przez kłopoty z prawem.
Nazwisko piłkarza znalazło się na czarnej liście amerykańskiego Departamentu Skarbu. Nie został oficjalnie o nic oskarżony, ale powiązane z nim firmy miały pomagać kartelom narkotykowym w praniu brudnych pieniędzy.