[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/02/22/usmiech-w-locie/]skomentuj na blogu[/link][/srodtytul]

Jesteśmy zadowoleni z tych kilku medali i nie przejmujemy się zanadto brakiem złotego.

Zaskakujące, że nasi politycy nie zawłaszczyli na razie rywalizacji w Vancouver do swoich celów. Może dlatego, że nie ma klęski, a sukcesy są umiarkowane. Gdyby medali nie było wcale, albo gdyby było ich mnóstwo, to znaleźliby się chętni, by taką sytuację zagospodarować. Okazałoby się, że krok, którym biega Justyna Kowalczyk, jest albo pisowski, albo platformerski z dodatkiem elementów ludowych.

Co innego w Moskwie. Tam już po kilku dniach igrzysk sport stał się sprawą polityczną. Reprezentanci Rosji nie zdobyli na razie tylu medali, ilu się po nich spodziewano, i przewodniczący Dumy Państwowej Borys Gryzłow stwierdził, że lokatę poza czołową czwórką trzeba będzie uznać za klęskę kierownictwa rosyjskiego sportu. Te słowa niczego dobrego nie wróżą ani ministrowi sportu, ani szefowi komitetu olimpijskiego. Polecą głowy, to pewne jak amen w pacierzu.

U nas sportowi przywódcy mogą spać spokojnie. Są nie do ruszenia dzięki Justynie Kowalczyk i Adamowi Małyszowi. Po sobotnim konkursie małyszomania znów przekroczyła stan alarmowy. W telewizji powiedzieli, że król Adam podczas lotu ma wzrok pogodny i uśmiecha się do kibiców na dole. My też się uśmiechamy do króla Adama i kolegów z telewizji.