Urodził się w 1944 r. w Częstocicach. Absolwent Wydziału Etnografii UW, pracował wiele lat jako dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej. Dużo publikował w prasie górskiej, choć mówił, że nie potrafi pisać artykułów. Na jego wiedzy i tekstach zawsze można było polegać: czyste fakty, bez przymiotników, informacje rzetelne do bólu.
Najważniejsze były dla niego góry. – Albo w nich był, albo żył planowaniem wyjazdu – wspomina przyjaciel Piotr Aleksandrowicz, były redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, którego Andrzej wprowadzał w świat wspinaczki w Alpach, Tatrach, Himalajach. – Cieszył się Babią i Śnieżnikiem. Kiedy w Alpach z powodu zadymki nie można było przez pięć dni wyjść ze schroniska, to też był szczęśliwy. Był przecież w górach!
– Andrzej był wzorem wspinacza – opowiada Artur Paszczak, prezes Warszawskiego Klubu Wysokogórskiego. – Bardzo dużo szkolił po koleżeńsku, gratis. Dawał nam przykład przez działanie, a nie gadanie. Pomimo ukończenia 60 lat cały czas intensywnie się wspinał. Brał młodych ludzi w góry i potrafił ich zagonić. Nie patyczkował się z nimi. Facet o żelaznej kondycji i żelaznych zasadach. Był filarem naszego klubu.
– Głośny, pełen życia, energii i humoru, aktywnie działał w Polskim Związku Alpinizmu. Wszędzie go było pełno. Koleżeński, po prostu życzliwy facet – mówi Hanna Wiktorowska, wieloletni sekretarz PZA.
„Baron” przeszedł ok. 1400 dróg wspinaczkowych: latem i zimą, w tym wiele nowych, także w Kaukazie, Pamirze, Andach. Od 40 lat był ratownikiem tatrzańskim. – W ubiegłym roku dyżurował rekordową ilość czasu: 1400 godzin – mówi Adam Marasek, zastępca naczelnika TOPR. – Głównie siedział w Morskim Oku ze względu na doskonałą znajomość topografii tego terenu. Dla wspinaczy tatrzańskich był guru. Dla nas kolegą, którego ceniliśmy za wiedzę, osiągnięcia taternickie i rzetelność, za profesjonalizm. Znał się na tym, co robił.