Drużyna Gwiazd Orange Ekstraklasy miała w podstawowym składzie rezerwowego bramkarza Lecha Poznań, w obronie piłkarza z rezerw Zagłębia Lubin, a w ataku czwartego napastnika Groclinu. Rogera, któremu niby Leo Beenhakker chciał się w tym meczu przyjrzeć, doczekaliśmy się dopiero w drugiej połowie. Co jeszcze bardziej zaskakujące, ta zebrana naprędce grupa do przerwy wyglądała na znacznie lepiej rozumiejącą się niż reprezentacja Polski, a wspomniani rezerwowi z Lubina i Grodziska bez wielkiego wysiłku strzelili Wojciechowi Kowalewskiemu po bramce.

Polacy odśpiewali hymn, jak przed oficjalnym meczem, ale na koszulkach mieli logo sponsora pięć razy większe od orzełka. I w pierwszej połowie zagrali odpowiednio do tego pomieszania z poplątaniem. Po determinacji, jaką kadra w krajowym składzie pokazywała w ostatnich meczach towarzyskich z Finlandią i Estonią, nie było śladu. Obrona przysypiała w najważniejszych momentach, pomocnicy grali każdy sobie, zwłaszcza Rafał Murawski, napastnicy nie dostawali podań. Emilian Dolha w bramce obcokrajowców mógł sobie wziąć wolne, publiczność gwizdała na swoich, a Beenhakker ciskał wzrokiem gromy.

Na szczęście była jeszcze druga połowa i kilka zmian w przerwie, które pomogły zespołowi. Jacek Krzynówek wreszcie mógł sobie przypomnieć, jak to jest być w drużynie najważniejszą postacią, a nie jak w Wolfsburgu, piątym kołem u wozu. Nawet jeśli ten mecz miał się odbyć tylko po to, by Krzynówek mógł przed golem na 2: 1 minąć trzech rywali jak drzewa w lesie, a potem strzelić prawie jak w Lizbonie – było warto. Podobnie z drugą bramką Polaków: podanie Radosława Majewskiego było piękne, przyjęcie piłki na klatkę piersiową i strzał Jakuba Wawrzyniaka jeszcze piękniejsze. Kibice wybaczyli część win, trener, sądząc po minie, będzie potrzebował na to więcej czasu. Dwa tygodnie przed meczem z Amerykanami – już w najsilniejszym składzie – i dwa miesiące przed ogłoszeniem kadry na Euro, pytań nadal jest więcej niż odpowiedzi, nawet jeśli Beenhakker po meczu mówił co innego.