Kto zdecydował się obejrzeć ten mecz, mógł mieć pretensje tylko do siebie. Trener Otto Rehhagel lojalnie uprzedzał, że fajerwerków nie będzie.
Wprawdzie kilka tygodni przed turniejem wspomniał, że tym razem drużyna pokaże ładniejsze oblicze, ale im bliżej spotkania, tym głośniej było słychać: obrona przede wszystkim. A zapowiedzi meczu czytało się jak poradnik budowlany, więcej w nich było o betonie i wznoszeniu muru niż o kopaniu piłki. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” nazwała grecką taktykę „Cementidis”.
Europa narzeka, ale Grecy są dumni z tego, że doczekali się reprezentacji, która jest w stanie sparaliżować ruchy każdego przeciwnika. Prawie każdego, bo jak się okazało, nie doceniła nieprzewidywalności Ibrahimovicia. Kiedy już wszystkie inne sposoby zawiodły, a mecz powoli zmierzał w stronę bezbramkowego zakończenia, wyraźnie zniecierpliwiony Ibrahimović po wymianie podań z Henrikiem Larssonem strzelił z 20 metrów. Piłka leciała niewysoko, ale tak szybko, że Antonios Nikopolidis nie zdążył jej sięgnąć.
Pięć minut później mecz był już rozstrzygnięty. Johan Elmander źle trafił w piłkę i zamiast do bramki, kopnął ją wysoko w górę, ale dwaj greccy obrońcy i bramkarz nie potrafili uzgodnić, jak ją wybić. Skakali Kyrgiakos, Giourkas Seitaridis i Nikopolidis, skończyło się tym, że piłka, odbijając się od nich, trafiła w nogę Petera Hanssona i wpadła do bramki.
I to wszystko, co należy zapamiętać z tego meczu. Pierwszą połowę najkrócej podsumowali kibice, gwiżdżąc na schodzących do szatni piłkarzy. Powtórki najlepszych akcji pokazywane na stadionowym ekranie składały się głównie ze wślizgów, udanych wybić piłki przez obrońców i zderzeń Sotiriosa Kyrgiakosa z kolejnymi rywalami. Z akcji w ataku na powtórzenie zasługiwała jedna: slalom Angelosa Charisteasa między obrońcami zakończony strzałem w szwedzkiego bramkarza.