Rz: Jeździłeś do Austrii samochodem na wszystkie trzy mecze naszej reprezentacji, warto było?
Muniek Staszczyk, lider T.Love:
To była pierwsza duża impreza, którą naprawdę przeżyłem, bo na Mundialu w Niemczech widziałem tylko mecz z Ekwadorem i wyszedłem ze stadionu z podkulonym ogonem. Mieszkaliśmy u zaprzyjaźnionych Niemców. Przed meczem kozaczyliśmy, co to nie będzie — Niemcy słuchali taktownie. Po meczu było mi wstyd i chciałem jak najszybciej uciekać. W Austrii było jednak inaczej.
Jak?
Już w Niemczech widziałem, że polscy kibice są wspaniali. Teraz byłem podbudowany jeszcze bardziej, szczególnie w Wiedniu. Było mi przyjemnie, że jestem Polakiem. Mamy różnych kibiców — osoby znane publicznie, biznesmenów, normalsów i kiboli, ale wszyscy potrafią się bawić, nawet jak są po kilku browarach. Przed meczem z Austria, Wiedeń był opanowany przez Polaków, a nie działo się nic złego. Europa. Jestem dzieckiem komuny. Pamiętam mój pobyt w Wiedniu w latach 80. Polacy byli biedni, albo nie mieli dobrej opinii. Teraz wiedeńscy restauratorzy mówili: „Grajcie jak najdłużej”. Spodobaliśmy się. Na stadionie było równie dobrze jak w ogródkach. Z Niemcami i Austriakami robiliśmy sobie zdjęcia. Ale na trybunach ich zagłuszyliśmy. Był hymn, „Polska do boju!”. Nasi kibice wygrali. Zasłużyli na ćwierćfinały, a nawet półfinały. Niemcy byli głośniejsi od nas tylko po bramkach. Ale to już nie nasza wina. W Austrii Polacy naprawdę grali u siebie. To było fajne. Dlatego pojechałem na trzeci mecz z Chorwacją, żeby się pożegnać z drużyną.