Reklama
Rozwiń
Reklama

Zadrżałem w powietrzu

Rozmowa z Leszkiem Blanikiem, złotym medalistą olimpijskim

Aktualizacja: 19.08.2008 08:37 Publikacja: 19.08.2008 01:26

Rz: Ile pan oddał skoków w tym roku?

Leszek Blanik:

Nie wiem, nie liczyłem. Myślę, że 500-700. Nie więcej.

Od ilu lat uprawia pan już gimnastykę?

Od 22 lat. Szmat czasu. Miałem 9 lat, gdy pojawiłem się w klubie w Radlinie. Ojciec, były bokser i piłkarz Górnika Radlin, później kierownik drużyny bokserskiej Górnika Pszów, dziś prezes sekcji gimnastycznej w tym mieście, gdy zobaczył, jak skaczę bez żadnego przygotowania salto na tapczanie, następnego dnia zaprowadził mnie do klubu. W Radlinie wciąż żywe były olimpijskie tradycje związane z braćmi Kubicami, medalistami mistrzostw świata i Europy. Początkowo nie chcieli mnie tam przyjąć, bo to za późno na rozpoczynanie treningów gimnastycznych, ale na szczęście dali się przekonać.

Reklama
Reklama

Był pan dobrej myśli przed finałowym konkursem?

Walczyłem z nerwami i bólem głowy. I to już od dwóch dni. Emocje były ogromne.

Do końca wierzył pan, że będzie medal?

Załatwiłem go pierwszym swoim skokiem, jestem go pewny, wiem, że wyląduję. W drugim kombinowałem. Nie wiedziałem do końca, czy iść na całość, czy trochę poczarować. I w powietrzu zadrżałem. Ugiąłem nóżki do lądowania i o mały włos bym się nie przewrócił. Nie wiem, co bym wtedy zrobił. Skóra mi cierpnie na samą myśl.

Rywale trochę pomogli...

Nie pamiętam, by w imprezie tej rangi nie było na podium Rumuna. Dragulescu oddał tu wspaniały pierwszy skok, ale to popisowy numer Mariana. Zapisany przez Międzynarodową Federację pod jego nazwiskiem. Drugi (Li Qiao Peng – od nazwiska słynnego chińskiego gimnastyka), bardzo trudny, był nieudany. My to nazywamy, że był przeskoczony. Widać było brak dopracowania. Przypuszczałem, że będzie miał problemy, przecież późno wrócił po ciężkiej kontuzji kręgosłupa. Dla mnie jednak i tak jest mistrzem. Przed konkursem prosiłem Boga, żeby chociaż rozdzielał te medale według zasług. Czyli dla Mariana i dla mnie.

Reklama
Reklama

W którym momencie zobaczył się pan na podium?

Gdy Rumun Koczi poleciał w pierwszym skoku. Pomyślałem, że w najgorszym wypadku będzie brąz.

A jak drugi skok wykonywał Dragulescu, widział pan już w locie, że popełnił błąd?

Nim zdążyłem pomyśleć, on już leżał.

Od lat towarzyszy panu ten sam trener, Ukrainiec Andrzej Lewit. Nigdy nie chciał pan spróbować z kimś innym?

To znakomity trener i wspaniały człowiek. Spotkaliśmy się 12 lat temu i nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli się rozstać. Po prostu razem się starzejemy. Kilka lat temu jeden ze wspaniałych gimnastyków rumuńskich podszedł do mnie i powiedział: Zazdroszczę ci, że masz kogoś takiego obok siebie. My możemy tylko o tym marzyć.

Reklama
Reklama

Nie zmieni pan zdania i nie pokusi się pan, by wystartować jeszcze na igrzyskach w Londynie?

Długo się nad tym zastanawiałem i powtórzę raz jeszcze. Przyszły sezon będzie moim ostatnim. W 2010 roku pożegnam się oficjalnie.

Rz: Ile pan oddał skoków w tym roku?

Leszek Blanik:

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Reklama
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
Aneta Grzegorzewska, Gedeon Richter: Leki generyczne też mogą być innowacyjne
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Sport
Warszawa biegnie po rekord. W niedzielę odbędzie się 47. Nationale Nederlanden Maraton Warszawski
Materiał Promocyjny
Osiedle Zdrój – zielona inwestycja w sercu Milanówka i… Polski
Sport
Znajdą się pieniądze na modernizację Polonii? Los inwestycji w rękach radnych
Reklama
Reklama