W zasadzie tylko takie konfrontacje są dla nas ważne w trakcie odbywających się przez cały rok imprez ATP i WTA. Gdzieś w tle są jeszcze gry podwójne panów albo pań, ale skupiają one naszą uwagę tylko wtedy, gdy grają Polacy. Tylko podczas czterech turniejów Wielkiego Szlema i na początku roku, w australijskim Perth, tenis to także mieszana gra podwójna skrótowo nazywana mikstem.
Nie przypominam sobie, bym na kortach Warszawianki, gdzie się wychowałem, oglądał kiedykolwiek trening tej odmiany debla. Choć był to żelazny punkt zmagań drużynowych, to nie słyszałem, by w moim klubie ktoś się umawiał akurat na partię miksta. Zawodnicy ćwiczyli singla albo elementy gry podwójnej, koleżanki czasem odbijały z nami na tym samym korcie. Przed meczem ligowym wszakże, podczas odprawy w szatni, trener Ksawery Tłoczyński regularnie radził Hani Kucharskiej, by stała jak najbliżej korytarza deblowego i nie przeszkadzała Mietkowi Rybarczykowi, bo on wszystko załatwi sam. Mocno serwować na kobietę niby nie wypadało, uderzać w nią z całej siły też nie, ale “Ksawer” puszczał oko do swojego asa i przypominał mu, że walczy przecież o ważny punkt dla drużyny. Sposób rozgrywania takiego meczu w zasadzie do dziś nie uległ poważniejszej zmianie. Różnica polega tylko na tym, że kobiety – przynajmniej te najlepsze na świecie – przestały się obawiać mocniejszych uderzeń, a czasami są w stanie zaskoczyć niejednego mężczyznę wolejem albo podaniem. Kłopot z mikstem na najwyższym poziomie sprowadza się do tego, że ludzie z singlowej elity unikają takich gier, bo szkoda im sił na dodatkową zabawę.
Dwa lata temu Jelena Janković wygrała miksta w Wimbledonie ze starszym bratem Andy Murraya, ale akurat pomiędzy Serbką a Szkotem coś zaiskrzyło, także poza kortem. Podobnie było na Roland Garros 2004, gdy triumfowali młodzi Francuzi – Tatiana Golovin i Richard Gasquet. W innych przypadkach nawet płomienne uczucia nie pomogły parom typu Anke Huber – Andriej Miedwiediew, Steffi Graf – Andre Agassi czy Kim Clijsters – Lleyton Hewitt.
Tuż po II wojnie światowej gra mieszana furorę zrobiła w Australii. Tam, gdzie naukę tenisa zaczynano od uderzeń z powietrza, do popisów przy siatce dobra była każda okazja. Legendarny trener Harry Hopman poznał tak dwie swoje żony, więc nie dziwi, że mistrzostwa świata par mieszanych (rozgrywane właśnie teraz w Perth) noszą jego imię.
Pod koniec lat 70. w ślad za sławną pokazówką Billie Jean King – Bobby Riggs (reklamowaną jako wojna płci) szaleństwo gry mieszanej opanowało USA. W kolejnych stanach powstawały rozbudowane ligi, a partia miksta wśród osób po 35. roku życia stała się czymś w rodzaju obowiązkowej rozrywki towarzyskiej. “Poobserwuj grającą parę, a będziesz wiedział od razu, czy oni są ze sobą” – mówi dr Herbert Hennin, psychiatra z Columbia University. I zaraz dodaje, że 90 procent mężczyzn grających w tenisa z kobietą u boku liczy na przynajmniej przelotny flirt. Panie, których przybywa na kortach w zawrotnym tempie, marzą tymczasem o ostrym serwisie partnera, obowiązkowo o zwycięstwie i szybkiej okazji do rewanżu.