[link=http://blog.rp.pl/blog/2009/05/20/dziewczyny-przy-lustrze/][b]Skomentuj na blogu[/b][/link]
Rzeczywiście, sportową finezją tenisistki zwykle kolegom nie dorównują. Ale to w niczym nie umniejsza widowiska, bo gdy w meczach mężczyzn górę bierze sprawność, grą kobiet żądzą namiętności. Kiedy dwie dziewczyny świadome swoich atutów i wad spotykają się przy lustrze w toalecie, dajmy na to w nocnym klubie, pojedynek rozgrywa się w ułamku sekundy.
Jakby obie zawodniczki podbiegły do siatki – szybka wymiana spojrzeń, bezlitosny smecz i triumfalne zejście z kortu, przypieczętowane trzaśnięciem drzwi. Wygrywa nie piękniejsza, lecz ta, która jest pewna swego i wytrzyma spojrzenie rywalki. Ale wytrwać w takim napięciu przez dwie, trzy godziny na korcie – wśród świadków, przy zmiennej sportowej fortunie, twarzą w twarz z kobietą czasem bardziej utalentowaną, szybszą lub po prostu zgrabniejszą – to wielka próba sił.
Łatwiej jest w efektownej sukience, ona dodaje pewności. Kortowa moda jest czymś więcej niż festiwalem próżności. Spódniczki, topy i fantazyjne koszulki są jak barwy wojenne: mogą deprymować, wpędzać w kompleksy, rozpraszać. I wreszcie – to rzecz kluczowa – w pięknym stroju gorycz porażki jest mniejsza. Ubiór ma znaczenie tym większe, że w tenisie – jak chyba w żadnej dziedzinie życia – psychikę kobiet widać jak na dłoni.
Póki jest dobrze, dziewczyny kwitną – smukleją, błyszczą im oczy, nogi niemal tańczą, usta rozchylają się w uśmiechu, a w powietrze wędrują zaciśnięte triumfalnie pięści. Ale wystarczy kilka zepsutych piłek albo przełamany serwis, a nastrój się zmienia. I zaczyna się melodramat: mamrotanie pod nosem, wiązanie sznurowadeł, nerwowe spojrzenia w stronę ojców i trenerów, a w następnej fazie piski łączone z obrotem na pięcie oraz ciskanie rakietą.