Moja wielka francuska uczta

Fabrice Santoro nie dostał szansy zagrania na pożegnanie z Roland Garros na głównym paryskim stadionie. Tam przygotowano dla niego tylko krótką uroczystość po wczorajszym meczu Rogera Federera

Publikacja: 02.06.2009 04:53

Francuz grał w paryskim turnieju wielkoszlemowym 20 raz, był najstarszym uczestnikiem imprezy, łączy swą osobą trzy przynajmniej tenisowe pokolenia. Za parę miesięcy skończy 37 lat – i tenisową karierę. Dotychczas nad Sekwaną wyjątkowo fetowano podobne okazje. Następna trafi się nieprędko, bo ostatni porównywalny rekordzista trójkolorowych Francois Jauffret zamykał swoje wielkoszlemowe konto prawie 30 lat temu. Powód przeoczenia mógł być prozaiczny: francuska federacja ma od lutego nowego sternika, turniej nowe kierownictwo.

Pięć lat temu w Paryżu Santoro zagrał z rodakiem Arnaud Clementem najdłuższy mecz w historii imprezy. W ciągu dwóch dni było to ponad sześć i pół godziny biegania z rakietą. Teraz na do widzenia Francuz zagrał z Belgiem Christophem Rochusem mecz zaledwie poprawny. Pech Francuza polegał na tym, że trafił na rywala, reprezentującego podobny styl. Z dwójki artystów, postrzegających tenis jak partię szachów, a nie konkurs drwali, ten młodszy był cały czas nieznacznie lepszy.

Przed siedmioma laty na jednym z bocznych kortów Sopockiego Klubu Tenisowego ponad godzinę przyglądałem się z szeroko otwartymi ustami niesamowitemu treningowi. W ten lipcowy poranek Fabrice na partnera do swoich zabaw wybrał wyższego chyba o trzy głowy i chudego jak tyczka Niemca Alexandra Poppa. To, co wyczyniał Santoro, było jedną wielką ucztą tenisowej techniki. Partnera i grupkę patrzących z boku stale czymś zaskakiwał. Zaczynając od sposobu trzymania rakiety, oburącz przy wszystkich w zasadzie uderzeniach, przez niespotykane u innych płaszczyzny odbić, kąty oraz rotacje, aż po zdumiewającą szybkość i kąśliwość posyłanych piłek. Nie przypominam sobie, bym przez spędzony tam czas zobaczył choć jedno zagranie z całej siły albo na odlew, w tak charakterystycznym dziś stylu „ile fabryka dała”. Francuz z szelmowskim półuśmieszkiem uderzał przede wszystkim na połowie kortu, wciąż miał jakieś świeże taktyczne pomysły, a niemiecki tenisista ambitnie ganiał do tych wszystkich skrótów, półwolejów i lobów.

Identycznie rozgrywał Santoro swoje bardzo ważne mecze turniejowe i często takie pojedynki z gwiazdami męskiego tenisa wygrywał. Francuz kończy, mając na rozkładzie dziewięciu z dziesięciu ostatnich liderów rankingu ATP: Federera, Roddicka, Ferrero, Agassiego, Hewitta, Kuertena, Safina, Samprasa i Raftera. Do kolekcji nie zdążył dorzucić tylko Hiszpana Nadala.

Ci wielcy pokonani nawet teraz mówią o Francuzie z ogromnym szacunkiem i uznaniem. Amerykanin Pete Sampras nazwał swego pogromcę „Magician of the courts” i tak powstał słynny pseudonim Fabrice’a. Szwed Mats Wilander podkreślał w studiu stacji Eurosport, że do końca życia zapamięta lekcję, jaką dostał kiedyś od Santoro. Dla takich jak on nauczycieli i sztukmistrzów coraz mniej w dzisiejszym tenisie miejsca. Nie tylko na centralnym korcie w Paryżu.

[link=http://blog.rp.pl/blog/2009/06/02/karol-stopa-moja-wielka-francuska-uczta/]Skomentuj[/link]

Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
SPORT I POLITYKA
Czy Rosjanie i Białorusini pojadą na igrzyska? Zyskali silnego sojusznika
Sport
Robin van Persie: Artysta z trudnym charakterem
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Sport
Wielkie Serce Kamy. Wyjątkowa nagroda dla Klaudii Zwolińskiej
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń