Maja Włoszczowska potwierdziła, że zalicza się do ścisłej światowej czołówki w swojej dyscyplinie.
Na mecie niedzielnego wyścigu Polka wyprzedziła o 18 sekund Rosjankę Irinę Kalentiewą i o 38 sekund Niemkę Sabine Spitz. Na podium stanęły te same zawodniczki, które przed rokiem wywalczyły medale olimpijskie, tyle że w Pekinie pierwsza była Spitz, druga Włoszczowska, a trzecia Kalentiewa.
W pierwszej dziesiątce przyjechały wszystkie trzy nasze reprezentantki. Anna Szafraniec zajęła czwarte miejsce, a dziewiąta była Magdalena Sadłecka.
Włoszczowska od startu jechała w czołówce. Początkowo była to grupa dziesięciu zawodniczek, która z czasem stopniała do piątki, a następnie do czwórki, gdy odpadła Hiszpanka Margarita Fullana. Dwie Polki, Spitz i Kalentiewa próbowały kolejno indywidualnych ataków. Powiodło się Włoszczowskiej, która pod koniec przedostatniej rundy oderwała się od rywalek i samotnie, z krwawiącą ręką, dojechała do mety.
– Miałam dwie wywrotki. Pierwszą, niegroźną, na pierwszej rundzie. Druga była już konkretniejsza. Przy dużej prędkości zahaczyłam kierownicą o krzaki i z całej siły uderzyłam o ziemię. Ale takie są uroki kolarstwa górskiego. Mam za to wielką frajdę ze zwycięstwa, bo wygrałam ze wszystkimi najlepszymi i udało mi się odwrócić kolejność z podium w Pekinie – powiedziała PAP Włoszczowska.