Z przepustką w postaci tzw. dzikiej karty pan dyrektor problemów oczywiście nie miał żadnych. Z wynikiem sprawa trudniejsza, bo pierwsi rywale, para szwedzko -australijska Simon Aspelin – Paul Hanley, to przeciwnicy wymagający. Niemiec ma na koncie dziesięć tytułów w grze podwójnej, wygrał w 1992 roku Wimbledon z Johnem McEnroe, ale ostatnie trofeum wywalczył w Halle (1997), dwa lata po paskudnie wyglądającym urazie stawu skokowego. Stich nie kryje, że zachętą stał się dla niego wyczyn partnera, 50-letniego dziś McEnroe, który w lutym 2006 u boku Szweda Jonasa Bjorkmana potrafił wygrać w San Jose deblowy turniej cyklu ATP.

Drogę panom wskazała jednak tak naprawdę Martina Navratilova. Oficjalnie zakończyła karierę w roku 1996, ale po pięciu latach wróciła na korty. Jak się potem okazało, na sześć sezonów dodatkowych. Zanim w 2005 roku poddała się definitywnie, zdążyła dorzucić do kolekcji 12 tytułów w deblu i trzy w mikście. Mimo skończonych 52 lat nadal nie wyobraża sobie dnia bez tenisowej rakiety. Z turniejów cyklu WTA zrezygnowała ostatecznie, ale w rozmaitych amerykańskich zabawach na korcie wciąż uczestniczy z niezłym skutkiem.

Patrząc na Sticha, McEnroe czy Navratilovą, człowiek zadaje sobie proste pytanie: po co oni to robią? Mogliby przecież korzystać z zarobionych pieniędzy, odcinać do końca życia kupony od sławy, udzielać się jako trenerzy, działacze, komentatorzy. Byli gwiazdorzy często próbują swych sił w nowych rolach, ale są też tacy, dla których to za mało. Im więcej potrafią, tym mocniej cierpią w chwili, kiedy zaczyna brakować rywalizacji. Dlatego wracają.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/07/20/karol-stopa-uzaleznieni-od-emocji/]Skomentuj[/link][/ramka]